Prosto z mostu
Spiski wokół nas Kandydat braci Kaczyńskich na koordynatora służb specjalnych Zbigniew Wassermann złożył doniesienie do prokuratury na rzemieślnika, który rzekomo źle mu zamontował w domu wannę. Oskarżył go dybanie na życie i zdrowie całej rodziny, czyli pięciu potencjalnych ofiar. W liście do gazety poseł Wassermann porównał swoje przejścia ze źle zamontowaną wanną do ... męczeństwa księdza Jerzego Popiełuszki. Wiem, że w felietonie nie wypada przynudzać, ale przecież w to ostatnie Państwo mi nie uwierzyli, prawda? Otóż służę: list posła Wassermanna, o którym piszę, ukazał się w Gazecie Wyborczej z 8-9 października 2005 r., str. 2, prawy dolny róg. W ubiegłym tygodniu komitet sterujący w ministerstwie gospodarki negatywnie zaopiniował wniosek o dofinansowanie budowy metra z funduszy unijnych. Lech Kaczyński wytłumaczył swoją porażkę spiskiem PO i SLD. Rzeczywiście, komitet składa się z przedstawicieli rządu, czyli SLD i z samorządowców, z których większość, jak np. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, jest związana z Platformą. Jednak decyzja Komitetu ze spiskiem, oczywiście, nie miała nic wspólnego. Po pierwsze, Lech Kaczyński wniosek o dotację na metro złożył zbyt późno, gdy większość pieniędzy została już rozdysponowana. Metro zgarnęłoby trzy czwarte wszystkich pozostałych środków, na które liczy wiele samorządów w Polsce. Nic dziwnego, że większość członków Komitetu była przeciw. Drugi powód był jeszcze ważniejszy. Lech Kaczyński nie potrafi spożytkować przyznawanych miastu dotacji. W 2004 r. prezydent nie umiał wykorzystać aż 41 mln ze 150 mln zł dotacji rządu polskiego. Był to główny argument posłów niechętnych przyznawaniu Warszawie dotacji na metro w latach kolejnych. W 2005 r. metro uzyskało więc tylko 100 mln zł dotacji rządowej. Wiadomo już, że Kaczyński i tej kwoty nie będzie umiał wydać. Jeżeli prezydent byłby tak samo sprawny przy wydawaniu dotacji unijnej, to znaczna część z 87 mln euro wróciłaby do Brukseli i tyle byśmy ją widzieli. ...Pewnego dnia, gdy Zbigniew Wassermann wrócił zmęczony do domu, nie zobaczył drzwi do swojego garażu. Natychmiast wezwał policję i zgłosił kradzież drzwi. Policja kradzieży nie stwierdziła: drzwi były otwarte, więc poseł Prawa i Sprawiedliwości po prostu ich nie zauważył. W Polsce drzwi do szaleństwa otwierają się coraz szerzej i nikt tego nie zauważa... |