Lewa strona medalu
Co nowego wymyśliła Poczta Polska? O Poczcie Polskiej pisać by można wiele. Przeciętnemu obywatelowi jawi się ona jako ogromny państwowy moloch, niewydolny i nie wiedzieć czemu nierentowny, choć posiadający monopol na przesyłki o wadze do 20 gram, czyli wszelkiego rodzaju kartki, rachunki i listy. Mimo tego przywileju - choć pamiętać trzeba, że oznacza on również dodatkowe obowiązki - Poczta Polska przynosi straty finansowe, a my marnujemy swój czas i nerwy stojąc w ogromnych kolejkach w wiecznie oblężonych urzędach pocztowych. Dlaczego? Bo placówek poczty jest po prostu za mało. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Infrastruktury z 2009 roku, w miastach jeden urząd pocztowy powinien przypadać na 7000 mieszkańców. To oznacza, że w stolicy powinny funkcjonować co najmniej 244 stałe placówki pocztowe, a tymczasem jest ich tylko 189, z czego jedynie 125 to urzędy pocztowe, a reszta to filie i agencje. Jak łatwo policzyć, oznacza to, że na dzień dzisiejszy w stolicy brakuje kilkudziesięciu placówek pocztowych, a najbardziej bolesne jest to w dzielnicach rozwijających się intensywnie, jak chociażby Białołęka. Wydawać by się mogło, że nic prostszego niż to zmienić - w myśl wyborczego hasła Platformy, "by żyło się lepiej - wszystkim". Zwłaszcza, że w ramach politycznej karuzeli stanowisk władze Poczty Polskiej objęli ludzie z nadania partii Donalda Tuska. Niestety, muszę Państwa rozczarować, bo w sprawach poczty - podobnie zresztą jak w większości innych - żyć się obywatelom lepiej nie będzie. Nawet wręcz przeciwnie. Otóż władze Poczty Polskiej, w swej niezrozumiałej chyba dla nikogo logice postanowiły, że przekształcą szereg swych placówek w agencje pocztowe. Dotyczyć to ma 1113 jednostek w całej Polsce, w tym 448 na terenie miast. W Warszawie mają w ten sposób zostać zlikwidowane 63 urzędy pocztowe! Zamiast tego pójdą Państwo nadać list na przykład do sklepu mięsnego, bo nie ma przeciwwskazań, żeby taki był agencją pocztową. Dalej będą Państwo stali w kolejkach, choć teraz razem z tymi, co przyszli po kiełbasę, bo przecież nikt nie otworzy osobnej kasy, aby sprzedawać w niej tylko znaczki pocztowe. Jednym słowem, idiotyzm skutkujący drastycznym pogorszeniem dostępu do powszechnych usług pocztowych i obniżeniem ich jakości. Na szczęście, nie wszystko jeszcze stracone. W porozumieniu ze związkami zawodowymi pocztowców radni SLD postanowili wywołać publiczną, merytoryczną debatę na ten temat na forum Rady Miasta. Zwłaszcza, że zgodnie z prawem "utworzenie lub likwidacja agencji pocztowej powinna być poprzedzona poinformowaniem miejscowej społeczności oraz lokalnych władz samorządowych o planowanych zmianach" a nikt z poczty tego nie uczynił. Postulat Sojuszu poparły pozostałe dwa kluby i debata na ten temat prowadzona będzie w komisjach, a potem na najbliższym posiedzeniu Rady Warszawy. Mam nadzieję, że zakończy się to wspólnym i zgodnym przyjęciem przez radę naszego stanowiska, w którym sprzeciwiamy się pogorszeniu dostępu do usług pocztowych dla mieszkańców Warszawy. Wierzę, że pod jego wpływem i wobec protestów pocztowców władze Poczty Polskiej się opamiętają i ze swego pomysłu zrezygnują. Tym samym za sprawą Sojuszu Lewicy Demokratycznej mieszkańcom Warszawy nie będzie może żyło się lepiej, ale na pewno nie gorzej. |