Wokół Czajki
Ostatnio, po dużej wrzawie podczas kampanii wyborczej, sprawa rozbudowy oczyszczalni Czajka i budowy na jej terenie spalarni odpadów pościekowych jakoś przycichła. Nie oznacza to jednak, że poszła w zapomnienie. Z prośbą o informację, co dzieje się na dziś, NGP zwróciła się do burmistrza dzielnicy Białołęka, Jacka Kaznowskiego. Trzeba tu dodać, bo być może nie wszyscy nasi Czytelnicy o tym wiedzą, że z zawodu inżynier energetyk, z zainteresowań i licznych studiów podyplomowych, jako były dyrektor Zakładu Unieszkodliwiania Stałych Odpadów Komunalnych na Targówku jest on jednym z nielicznych w kraju fachowców w tej dziedzinie.
Przede wszystkim trzeba przypomnieć, że oczyszczalnia ścieków Czajka powstała w 1991 r. Miała być pierwszą, ale nie jedyną w Warszawie. Od początku działała w oparciu o przestarzałą technologię - mówi Jacek Kaznowski. Konflikt wokół tej inwestycji narastał stopniowo. Początkowo bowiem teren wokół stanowiły głównie lasy, stosunkowo daleko było do siedzib ludzkich. Nie było tam jednak - i nie ma do dziś - planów zagospodarowania przestrzennego. To ułatwiło rozwój budownictwa; domy powstawały coraz bliżej zakładu. Strefa ochronna praktycznie przestała istnieć. Zresztą, patrząc na to od strony praktycznej, czy można nakłonić smród, żeby zatrzymał się na płocie? Zwłaszcza, że instalacje nie są hermetyczne, a osadniki - otwarte. Władze miasta co jakiś czas obiecywały modernizację zakładu. Rada dzielnicy podejmowała uchwały intencyjne w tej sprawie. Za każdym razem kończyło się na obietnicach, przede wszystkim hermetyzacji instalacji. W konflikcie uczestniczy coraz więcej mieszkańców, bo gwałtownie przybywa domów w tamtej okolicy, powstają tam zarówno bloki, jak i domy jednorodzinne - kontynuuje Jacek Kaznowski. - Tymczasem od kilku lat wiadomo, że dyrektywy Unii Europejskiej jednoznacznie określają terminy wprowadzenia radykalnych zmian w ochronie środowiska naturalnego: w 2010 roku wszystkie ścieki mają być oczyszczane. Warto tu, na marginesie, przypomnieć, że dyrektywy UE ograniczają też składowanie na wysypiskach odpadów nieprzetworzonych, a w Warszawie istnieje tylko jedna spalarnia... i setki wysypisk w całej Polsce. W całej Warszawie jest źle - oprócz Czajki istnieje niewielka oczyszczalnia "Południe", która praktycznie obsługuje tylko Wilanów. W tajemniczy sposób z planów inwestycyjnych zniknęła oczyszczalnia Pancerz, która miała być ulokowana na Bielanach (najpierw mówiono o Młocinach, potem rozważane były niewykorzystane tereny Huty Luccini - Warszawa). Pancerz miał właśnie obsługiwać lewobrzeżną Warszawę. Ostatecznie jednak wypracowano koncepcję, w myśl której Czajka miała zostać rozbudowana do niebotycznych rozmiarów: ścieki z całej Warszawy, tłoczone rurami pod Wisłą, miały być oczyszczane nie gdzie indziej, ale właśnie w Białołęce. Nie dość tego - nagle, w 2005 roku, pojawiła się nowa, dodatkowa koncepcja budowy przy Czajce spalarni osadów pościekowych. Obecnie są one składowane - nawet nie wiem, gdzie - mówi Jacek Kaznowski. - Trzeba pamiętać, że jest to odpad bardzo problematyczny. Nie tylko dlatego, że śmierdzi, ale także zawiera różne skażenia. Na świecie do niedawna dopuszczane było składowanie, a w przypadku małych oczyszczalni stosowano metodę fermentacyjną i wykorzystywano otrzymywany produkt jako nawóz. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z osadami ściekowymi z dużych, miejskich oczyszczalni; tam, gdzie występuje koncentracja przemysłu, w ściekach znajdują się metale ciężkie i inne substancje toksyczne. Dlatego w Unii Europejskiej zakazano stosowania w takich przypadkach metod fermentacyjnych na rzecz spalania. I takie spalarnie osadów pościekowych funkcjonują w większości krajów Unii. Ale tam także uznaje się ograniczenia przy realizacji inwestycji mających wpływ na środowisko. Należą do nich m.in. konsultacje ze społecznością lokalną, a inwestor musi się wykazać podpisaną umową społeczną, która zawiera kompromis z lokalną społecznością, wyrażającą zgodę na budowę takiego czy innego zakładu, np. spalarni lub oczyszczalni. Poprzedzić to oczywiście muszą pewne przedsięwzięcia, jak np. przeprowadzenie symulacji oddziaływania na środowisko, opracowanie wariantowych rozwiązań realizacyjnych i szczegółowe analizy ekonomiczne. Właśnie w dialogu z mieszkańcami dokonywany jest wybór wariantu, a efektem - wspomniana umowa społeczna. W przypadku Czajki praktycznie nic takiego nie miało miejsca. Inwestor po prostu poinformował, co zamierza zrobić. Władze miasta natomiast skoncentrowały się na informowaniu ogółu warszawiaków, że jest miliard złotych z funduszy unijnych do wydania na bardzo ważną dla stolicy inwestycję, więc trzeba szybko przystąpić do realizacji. Nawet przy niezwykle dobrej woli trudno to uznać za konsultacje, toteż teraz nowe władze miasta mają ogromny orzech do zgryzienia. Oczywiście, sprawa ścieków jest ważna dla Warszawy, ale konflikt społeczny jest w Białołęce, a nie w całej Warszawie. Dlaczego jedna społeczność ma odczuwać skutki rozwiązania problemu całego miasta? I to na dodatek społeczność, która w dużej mierze sama jest pozbawiona kanalizacji! Między świętami a Nowym Rokiem odbyło się robocze spotkanie wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza z mieszkańcami. Było to spotkanie zamknięte, dlatego nie jestem upoważniony do mówienia o szczegółach. Następne odbędzie się pod koniec stycznia. Mieszkańcy przedstawili swoje racje i sugestie. Teraz trwa analiza dokumentów. Wbrew powszechnemu przekonaniu, to nie inwestor czyli Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji - podejmuje decyzje. Jest to spółka miejska. Decyzje podejmują władze miasta. Nie wiem, czy będą one zadowalające dla obu stron - być może zostanie wypracowany kompromis. Faktycznie, ta tematyka jest mi bliska nie tylko dlatego, że mieszkam w Białołęce i teraz reprezentuję jej mieszkańców, ale także z racji zawodu- mówi Jacek Kaznowski. - Przez ostatnie lata nikt ze mną na ten temat nie rozmawiał, mimo moich doświadczeń z warszawskim ZUSOKIEM. Dziś mamy konflikt. Gdyby ktoś mnie zapytał jako fachowca, jaką metodę unieszkodliwiania osadów uważam za optymalna, bez wahania odpowiedziałbym, że spalanie fluidalne. Nie możemy bowiem w warszawskich realiach eksperymentować. Rodzi się jednak pytanie, czy rzeczywiście spalarnia w Białołęce jest optymalną lokalizacją, a upór poprzedniej ekipy uzasadniony. Mieszkańcy i radni ją oprotestowali. Istnieją także obawy co do tego, jakie będą docelowe rozwiązania techniczne, jaki będzie faktyczny poziom emisji. Na razie dyskutujemy o tym, o czym niewiele wiemy. A przecież ta wiedza powinna być dostępna. Tak wielka, bo miliardowa, dotacja z Unii Europejskiej musiała być poprzedzona przedstawieniem szczegółowych dokumentów, przekonujących o jej słuszności. W namiętnościach dyskusji zapomina się często o jednym: mieszkańcy nie chcą smrodu. Tymczasem istnieją dodatkowe obawy, związane m.in. z komorami rozprężnymi w razie przepompowywania ścieków z lewej strony Warszawy. Czy np. w środku Tarchomina nie pojawi się nagle utrudniający życie zapach ścieków? Mam wrażenie, że w ogóle dotrzymanie terminu - 2010 rok - jest mało prawdopodobne. Jeden przetarg został unieważniony, drugi ma być ogłoszony. Choć wielkość środków powinna być łakomym kąskiem dla wykonawców, to termin realizacji dla nich także jest mało realny, a ryzyko duże. Sądzę więc, że konieczna będzie zmiana optyki patrzenia na harmonogram realizacji poszczególnych etapów, może na lata 2007-2013. Możliwe są rozmaite warianty. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł o tym mówić konkretniej.
Notowała Ewa Tucholska
|