Nauczyciel Roku 2007
Wiesław Włodarski, nauczyciel matematyki, dyrektor praskiego Zespołu Szkół nr 73, w którego skład wchodzi L Liceum Ogólnokształcące im. Ruy Barbosa został wybrany Nauczycielem Roku 2007. Sukces jest tym większy, że ten zaszczytny tytuł po raz pierwszy zdobył nauczyciel z Warszawy. Co to jest za tytuł, kto go przyznaje i kto typuje kandydatów? Jest to ogólnopolski konkurs, organizowany od 6 lat przez tygodnik Głos Nauczycielski i Ministerstwo Edukacji Narodowej, które też przyznaje nagrody. Kandydatów do konkursu może typować każdy. Mnie wytypowali uczniowie wraz z rodzicami oraz nauczyciele. W tym roku było 14 finalistów z różnych typów szkół, z różnych poziomów. To dla mnie wielki zaszczyt, że zostałem wybrany, i to jako pierwszy warszawiak. Co jest brane pod uwagę przy ocenie kandydatów, czyli - co to znaczy być dobrym nauczycielem? Nie może być dobrym nauczycielem ktoś, kto nie jest dobry merytorycznie. Wiedza w swojej specjalności to podstawowa sprawa i na tym dopiero można budować dalej. Do tej wyjściowej bazy trzeba dodać szacunek dla ucznia, poczucie humoru, partnerstwo, ale przy ścisłym ustaleniu i przestrzeganiu pewnych granic i ról. Spotyka się nauczycieli, którzy pozwalają uczniom traktować siebie po koleżeńsku, myśląc, że w ten sposób zyskają autorytet. Nic bardziej błędnego. Uczniowie lubią, kiedy nauczyciel jest nauczycielem, wiedzą, że zawsze jest obok i w razie czego pomoże. Taka jest rola nauczyciela i wiąże się z nią także dotrzymywanie słowa. Ja, jeżeli się wobec uczniów do czegoś zobowiążę, to choćbym był "padnięty", muszę to zrobić, albo wytłumaczyć się, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłem. Chodzi o to, aby uczeń wiedział, że jestem obowiązkowy, że zawsze może na mnie liczyć. Rozumiem, że w ten sposób buduje się nauczycielski autorytet. Co jeszcze, poza dotrzymywaniem słowa charakteryzuje nauczyciela, cieszącego się wśród uczniów autorytetem? Jedną z bardzo ważnych cech jest sprawiedliwość. Mam to szczęście, że uczę matematyki. Tu wszystko jest wymierne, łatwo być sprawiedliwym, bo można punktować różnego rodzaju kroki. Nawet najgorszy uczeń, jeśli napisze dobrze, dostanie dobrą ocenę. Zawsze też ma szansę się poprawić. Nikogo nie skreślam. Jeśli postępuje się sprawiedliwie, uczniowie mają do nauczyciela zaufanie. I odwrotnie. Jeśli chodzi o zaufanie, jestem wręcz nadwrażliwy. Na przykład ściąganie od kolegi w czasie poprawy pracy klasowej jest dla mnie przekroczeniem pewnych norm. Zakładam, że jeżeli uczeń przychodzi do mnie się poprawić, to przychodzi z tym, co sam umie. Mogę go zostawić samego w tym gabinecie, bo mam do niego zaufanie. A dyscyplina? Czy pomaga w budowaniu autorytetu? Ta szkoła znana była kiedyś z surowej dyscypliny, czy Pan jest jej zwolennikiem? Ważniejsze jest raczej nieustające wychowanie. Jestem zwolennikiem takiej teorii, że nauczyciel wychowuje uczniów bez przerwy, to znaczy każda, nazwijmy to interakcja z uczniem jest sytuacją wychowawczą. Kiedy mijam ucznia na schodach i odpowiadam na jego powitanie, lub zwracam uwagę, dlaczego nie zmienił butów, to też go wychowuję. Wychowanie to suma powtarzających się sygnałów, nagradzanie dobrych zachowań, a karcenie złych. Chociaż ja nie jestem zwolennikiem karania. Moim zdaniem bardziej działa groźba, zapowiedź kary, niż sama kara. Więcej można "ugrać" wysłuchując winowajców, którzy obiecują poprawę i ustalając jakieś zadośćuczynienie. Zadośćuczynienie, a nie kara, czyli coś konkretnego, wykonane na rzecz szkoły daje bardzo dobre efekty. Może to być grabienie liści na szkolnym terenie, czy naprawienie wyrwanej wylewki w toalecie. Kiedy ktoś to zrobi własnymi rękami, zobaczy, ile trudu trzeba włożyć, aby doprowadzić zepsutą część do stanu używalności, dojdzie do wniosku, że niszczenie się nie opłaca. Czy nie uważa Pan jednak, że szkoła jest za bardzo liberalna? Ciągle się słyszy o wypadkach agresji wśród uczniów, przemocy? Jak sobie z tymi zjawiskami radzić? - Cieszę się, że pracuję w liceum, gdzie młodzież jest już na tyle dorosła, że zachowuje się przyzwoicie. Ale na taką sytuację, która jest w tej szkole, pracowaliśmy długie lata. Kiedy byłem jeszcze wicedyrektorem, dużo chodziłem po szkole, miałem nawet przezwisko Struś Pędziwiatr, i każdy uczeń wychodzący z klasy podczas lekcji miał pewność, że się na mnie natknie i będzie musiał się tłumaczyć. Szkoła, której dyrektorem był wtedy Andrzej Dubielak, po remoncie i nadbudowie piętra, była czysta, dobrze wyposażona. Szafki w szatni mieliśmy pierwsi w Warszawie. Uczniowie mówili, że to jest dla nich źródło satysfakcji. Młodym, którzy przychodzili, nie dawali nic zniszczyć. Szkoła cieszyła się coraz lepszą opinią. Teraz uczniowie, którzy przychodzą do naszego liceum wiedzą, że tu są takie, a nie inne obyczaje i muszą się dostosować. Co więcej, oni chcą się dostosować. Dzięki trendowi, zapoczątkowanemu przez dyrektora Dubielaka, bycie uczniem tej szkoły stało się wartością pożądaną, nobilitacją. Coraz trudniej było się do niej dostać, a skoro tak, nie opłacało się z niej wylecieć za jakieś wybryki, zniszczenia. Te prawdy staram się uświadamiać uczniom. To jest szkoła integracyjna, przystosowana dla uczniów niepełnosprawnych. Jak wygląda organizacja nauki w takiej placówce? Kiedy tworzyliśmy oddziały integracyjne, wydawało się, że nie będziemy mieli większych problemów, gdyż będą do nas przychodzili uczniowie mający kłopoty z poruszaniem się, ale zupełnie sprawni intelektualnie. Tymczasem taka sytuacja, np. po wypadku, jest bardzo rzadka. Najczęstszą przyczyną niepełnosprawności ruchowej jest mózgowe porażenie dziecięce, które wpływa na różne funkcje mózgu. W związku z tym musimy dostosowywać wymagania do możliwości ucznia. Idea integracji rozszerza się, obowiązków przybywa. Przykładowo, mamy dwie kategorie nauczycieli WF-u. Jedni prowadzą normalne zajęcia wychowania fizycznego, a drudzy mają ćwiczenia rehabilitacyjne z uczniami niepełnosprawnymi. Prowadzimy też nauczanie indywidualne w szkole lub w domu ucznia. W tym drugim przypadku chodzi o uczniów, którzy nie mogą opuścić łóżka, lub są zupełnie nieodporni na infekcje. W tej chwili mamy już wypracowane metody, służymy nawet radą innym szkołom. Ale na początku było trudno, robiliśmy to po omacku. Na szczęście zawsze pomagała młodzież, dla której przyjaźń, koleżeństwo i tolerancja to nie są tylko puste słowa. Pan uczy matematyki, przedmiotu uchodzącego za trudny. Wykładowcy Politechniki narzekają, że młodzież rozpoczynająca studia techniczne jest coraz gorzej przygotowana. Czy to jest wina skróconego programu w liceum, czy raczej metod nauczania? Co trzeba zrobić, żeby uczniowie polubili matematykę? Moja mama była nauczycielką matematyki. Dzięki niej wcześnie zrozumiałem mechanizmy, jakie w matematyce zachodzą. Jak się rozumie, to nie trzeba się uczyć na pamięć. Dlatego duży nacisk kładę na to, aby moi uczniowie rozumieli to, co mówię. Zadaję mnóstwo "głupich" pytań, np. kiedy ktoś dzieli obie strony równania przez 5, pytam, dlaczego w ten sposób dzieli i oczekuję odpowiedzi, że 5 to nie 0. Dzięki takim pytaniom wiem, że rozumieją, co robią i lepiej zapamiętują. Na lekcjach wykorzystuję również różne ciekawostki, związane z matematyką, aby przybliżyć uczniom ten przedmiot. Program liceum zmienił się. Pewne zagadnienia, które jak np. rachunek całkowy czy liczby zespolone, jeszcze kilka lat temu były w programie, obecnie nie są już wykładane. Jeżeli wykładowca wyższej uczelni nie śledzi zmian programu szkoły średniej, to twierdzi, że uczniowie są gorzej przygotowani. Na pewno byłoby lepiej, żebyśmy mieli jednego ministra. Co ciekawego, poza normalną nauką dzieje się w szkole? Czy przy organizacji różnych imprez daje Pan uczniom wolną rękę? Dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy, przy których organizacji bardzo cenię sobie uczniowską inicjatywę. Mamy wymianę z Niemcami, Portugalią i Wielką Brytanią. Właśnie w Anglii nasza młodzież zetknęła się z rządowym programem "Dreams and Teams", popularyzującym gry i zabawy ruchowe wśród dzieci. Przyświeca temu programowi idea, że sukces możliwy jest dla każdego. Starsza młodzież sama organizuje festiwale sportowe dla dzieci. Ten pomysł przyjął się również u nas. Kiedy Anglicy przyjeżdżają, wspólnie z naszymi uczniami organizują zawody sportowe w Szkole Podstawowej nr 30 przy ul. Kawęczyńskiej. Uczniowie sami muszą załatwić pieniądze, nagrody, zapraszają lokalne władze. Szczególnie cenię sobie takie inicjatywy, które wychodzą poza szkołę. Przykładem może tu być Praski Konkurs Matematyczny. Obecna, 10. już edycja tego konkursu odbywa się pod patronatem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Bierze w nim udział kilkuset uczniów z ok. 20 szkół. Zwycięzca otrzyma indeks na Wydział Matematyczno-Przyrodniczy UKSW. Z racji patrona i współpracy z Ambasadą Brazylii w Polsce organizujemy Konkurs Wiedzy o Brazylii. Kolejną cenna inicjatywą jest Ogólnopolski Przegląd Twórczości Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego. Przewodniczącym jury jest niekwestionowany autorytet, o. Wacław Oszajca. Widać, że jest Pan dyrektorem niezwykłej szkoły, gdzie uczniowie mogą rozwijać swoje zainteresowania i pasje. A co jest Pana pasją? Moją pasją jest nauczanie matematyki, to wytchnienie od czynności administracyjnych. Gram również w brydża, często z moimi uczniami, którzy są pasjonatami tej gry, podobnie jak ja. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Joanna Kiwilszo
|