Spadek po PiS w Warszawie

Najbardziej kłopotliwym spadkiem, jaki pozostawili swojej następczyni Lech Kaczyński, Mirosław Kochalski i Kazimierz Marcinkiewicz, jest bizantyjsko rozbudowana administracja. Wielokrotnie pisałem o ogromnym wzroście wydatków na biurokrację w stołecznym ratuszu.

Główną tego przyczyną było znaczne zwiększenie liczby stanowisk kierowniczych, przy jednoczesnym spadku liczby pracowników merytorycznych, tych, którzy faktycznie zajmują się obsługą obywateli. To jeszcze nie wszystko: największy przyrost kadry kierowniczej można było zaobserwować w, ogólnie rzecz nazywając, specjalnościach ogólnych. To znaczy takich, które nie wymagały specjalnych kwalifikacji. Przybywało więc w ratuszu i w urzędach dzielnic naczelników wydziałów organizacyjnych, naczelników wydziałów koordynacji, naczelników wydziałów kadr, naczelników wydziałów analiz i temu podobnych.

Wysokopłatnych stanowisk kierowniczych jest obecnie w warszawskim ratuszu kilkakrotnie więcej niż przed reformą administracyjną z 2002 roku, która upraszczając ustrój miasta z czteroszczeblowego (dzielnice, gminy, miasto i powiat) do dwuszczeblowego (dzielnice i miasto) miała wprost przeciwne cele. Kaczyński tymczasem rozbudował hierarchię urzędniczą od stanowiska naczelnika wydziału w górę. Prawo takiego zróżnicowania nie przewidywało. Formalnie, według umów o pracę, takie samo stanowisko mają więc zarówno naczelnik dwuosobowego wydziału spraw społecznych dla małej dzielnicy, jak i Naczelny Architekt Miasta. Brak różnicy w płacach zasadniczych Kaczyński nadrabiał ogromnymi nagrodami, które tak bulwersowały opinię publiczną.

Tracili na tym mieszkańcy Warszawy, zarówno jako podatnicy, których pieniądze były marnowane, jak i jako obywatele, których marnowany był czas, gdy przychodzili do urzędu załatwić swoją sprawę. Zyskiwali działacze PiS oraz ich krewni i znajomi, którzy uzyskiwali atrakcyjną pracę.

Teraz dowiadujemy się, że Kazimierz Marcinkiewicz przed odejściem zawarł ze związkami zawodowymi umowę, gwarantującą utrzymanie zatrudnienia pracownikom Zakładów Gospodarowania Nieruchomościami. Reforma zakładów, zwanych powszechnie ZGoN-ami, była jedną ze sztandarowych klęsk prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Miała same złe strony z wyjątkiem jednej: zapobiegała zwolnieniom pracowników tzw. administracji. Administracje domów komunalnych były nieefektywne, krytykowane przez lokatorów i wspólnoty. Ten stan Kaczyński utrwalił, a Marcinkiewicz usankcjonował.


Maciej Białecki
Stowarzyszenie "Obywatele dla Warszawy"

www.bialecki.net.pl

4659