Prosto z mostu
Pieniądze za karę W ubiegłym tygodniu Donald Tusk został ukarany przez sąd grzywną dziesięciu tysięcy złotych za odmowę ujawnienia raportu Julii Pitery o CBA. Tak? Nie. Grzywną została ukarana Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, czyli nikt. Kara zostanie zapłacona z budżetu państwowego urzędu na rzecz Skarbu Państwa. Niestrudzony interpretator świata, poseł Zbigniew Chlebowski wskazał, iż grzywna dla premiera jest dowodem na to, że w Polsce wyroki sądów dotyczą wszystkich, nawet Donalda Tuska. Tak? Nie. Kara grzywny nie została wymierzona za odmowę ujawnienia raportu, lecz za odmowę wykonania przez premiera wyroku sądu, który pół roku wcześniej nakazał premierowi ten raport ujawnić. Z zapłaceniem grzywny premier też się zresztą nie spieszy, jego szef kancelarii zapowiada odwołanie do sądu drugiej instancji. Działacze Prawa i Sprawiedliwości wytykają, że to pierwszy taki wyrok dla premiera RP. To prawda. Podobne jednak wyroki masowo otrzymywał Lech Kaczyński, gdy był prezydentem miasta. Pierwszą grzywnę w kwocie dziesięciu tysięcy złotych za opieszałość w wydawaniu decyzji administracyjnych Kaczyński otrzymał już w czerwcu 2004 r. Potem było już tylko gorzej. Polityk, który odpowiada za zaniedbanie, nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Można ukarać finansowo szeregowego urzędnika, który jest bezpośrednim sprawcą zaniedbania. Wiadomo jednak, że w przytoczonych przypadkach odpowiedzialność ponoszą polityczni przełożeni urzędników. Donald Tusk chciał ukryć nieudolność swojej faworyty, a Lech Kaczyński, węsząc spisek w każdym pozwoleniu na budowę, doprowadził do obstrukcji w funkcjonowaniu stołecznego ratusza. Inaczej niż w przypadku premiera, grzywny wymierzone prezydentowi Warszawy spowodowały uszczerbek dla budżetu miasta. W obu przypadkach pieniądze podatników wydano też na odwołania, apelacje i wynagrodzenia prawników prowadzących sprawy zawinione przez polityków. Takie miałem przemyślenia pod wpływem informacji, że władze Warszawy zaniedbały dochodzenia od firmy budującej halę sportową na Ursynowie wierzytelności wartej 73,9 mln zł. Prawdopodobnie szkodę spowodowała niefrasobliwość urzędników w dostarczaniu dokumentów do sądu. To inna sprawa niż wyżej opisane. Tu mogą zostać ukarani konkretni ludzie, nie urząd. Dziś twierdzą oni, że są niewinni, i odwołują się do sądu drugiej instancji. Warszawscy podatnicy zapłacą tylko koszty tych odwołań i prawników. No, i nikt im nie zwróci 73,9 mln zł. |