Lewa strona medalu

Pełnomocników dwóch

Lokalni politycy Prawa i Sprawiedliwości cały czas pracują w pocie czoła nad czymś, co z powrotem pozwoli przekonać do nich warszawiaków i odzyskać Warszawę. W końcu to głównie dzięki odniesionemu tutaj sukcesowi - budowie Muzeum Powstania Warszawskiego udało im się wprowadzić na najwyższy urząd w państwie jednego z braci - Lecha. Niestety - a właściwie na szczęście - drugi z bliźniaków szybko tę szansę zmarnował, najpierw obrażając warszawską inteligencję, a potem się jeszcze na nią gniewając. Dziś działacze z PiS-u świecą za swojego prezesa oczami i modlą się, żeby już nic więcej nie mówił - przynajmniej do warszawiaków. A sami działają. I to jak! Najpierw wymyślili swoją receptę na walkę z kryzysem, a mianowicie zmniejszenie liczby radnych w stolicy. Pomysł ćwiczony już kilka razy przy wielu zmianach ustroju stolicy na przestrzeni ostatnich 20 lat - oczywiście nigdy wtedy, gdy przy władzy był PiS w tej czy innej postaci. Przecież najłatwiej żądać zmiany wtedy, kiedy nie ma się na to wpływu, a pogadać nic nie kosztuje. Aczkolwiek nie do końca. Jeśli intencje ich są szczere, to wystarczyłoby, żeby w trosce o kieszenie warszawiaków radni Prawa i Sprawiedliwości, a jest ich w mieście pewnie grubo ponad 1/3 z około 700, zrezygnowali ze swoich diet. Niestety, tego pomysłu nie podchwycili, ale szybko znaleźli nowe pole walki. Zresztą, nie musieli szukać długo, bo podsunęli je im przedstawiciele Platformy Obywatelskiej. Otóż wymyślili oni powołanie w ratuszu nowego pełnomocnika pani prezydent, tym razem do spraw dyskryminacji. Idea jak najbardziej słuszna, zwłaszcza, że swoją walkę z przejawami dyskryminacji ów pełnomocnik rozpocząć by musiał od wojny z... władzami miasta, a konkretnie z Zarządem Transportu Miejskiego. Szefowie tej miejskiej instytucji tak przestraszyli się bowiem konfliktu z kościołem, iż pod wpływem nacisków politycznych nie zgodzili się na umieszczenie na autobusach płatnej reklamy Manify, czyli organizowanej corocznie 8 marca demonstracji w obronie praw kobiet. Radni Prawa i Sprawiedliwości uznali jednak, że w Warszawie nie ma dyskryminacji, a poza tym jest kryzys i trzeba oszczędzać. Ten ostatni argument wybił im z rąk mój klub Lewica, który pomysłowi tego pełnomocnika przyklasnął pod warunkiem, że nie będzie to kolejny tworzony etat lecz zajmie się tym urzędnik już zatrudniony w ratuszu. Przerażeni tą wizją radni PiS opuścili salę obrad i zerwali kworum na sesji Rady Miasta. Za wygraną jednak nie dali i uznali, że pełnomocnik być musi - ale inny. Jako prawdziwa polska prawica wymyślili bowiem, że władze Warszawy zamiast walką z patologią, jaką jest dyskryminacja, powinny się zająć rodziną i powołać do tego pełnomocnika. Tak więc na następnej sesji, w ramach walki z kryzysem nie będziemy dyskutować o budżecie, o brakujących środkach na przedszkola, mosty, drogi i inne miejskie inwestycje. No bo po co? Będziemy rozmawiać o kolejnym pełnomocniku, a właściwie o pełnomocnikach dwóch. A kryzys? A kogo to obchodzi? Na pewno nie ich.


Sebastian Wierzbicki
radny Rady Warszawy
Klub Radnych LEWICA (SLD)
www.sebastianwierzbicki.pl

5059