Cud słyszenia
Kiedy włączono urządzenie obsługujące implant ślimakowy, Krzysztof Chęciak po raz pierwszy od dwóch lat usłyszał dźwięk przypominający szum wody. Przez trzy dni wszystko brzmiało jak woda. Nagle usłyszał dźwięk przejeżdżającego ambulansu - z niedowierzaniem pytał lekarzy czy to właśnie ten dźwięk. Po dwóch miesiącach rozmawiał przez telefon - przedtem musiał patrzeć na usta interlokutora. Kilka dni temu szybko odebrał komórkę - zapomniał o podłączeniu kabla wzmacniającego, a mimo to słyszał swojego rozmówcę. Całkiem niedawno rozmawiał po rosyjsku na turnieju szachowym. Może słuchać prostych rytmicznie melodii, może tańczyć. Brzmi jak cud i w pewnym sensie jest cudem, z pewnością cudem nowoczesnej technologii w służbie medycyny jest implant ślimakowy. Słyszymy, bo otaczające nas dźwięki w postaci fal są odbierane przez ucho zewnętrzne. Poprzez kanał słuchowy docierają do ucha środkowego wprawiając w drgania błonę bębenkową i znajdujące się tuż za nią trzy kosteczki - młoteczek, kowadełko i strzemiączko. Drgania są przekazywane do znajdującego się w uchu wewnętrznym ślimaka, następnie są odbierane przez tysiące rzęsek, drobnych włosków. One to właśnie przekazują do mózgu elektryczną informację za pośrednictwem nerwu słuchowego. Nie słyszymy, gdy niedomaga nasze ucho zewnętrzne lub środkowe - wówczas poprawę jakości i głośności dźwięku zapewnia aparat słuchowy. Jeśli włoski (komórki) w uchu wewnętrznym są na tyle uszkodzone, że fale dźwiękowe nie są przekazywane do nerwu słuchowego alternatywą jest właśnie implant ślimakowy. Alternatywa wydaje się oczywista, ale jak się okazuje w praktyce opór przed wszczepieniem bywa duży. Podstawowym warunkiem wszczepienia implantu ślimakowego jest sprawny nerw słuchowy, bowiem to bezpośrednio do niego są przekazywane impulsy elektryczne. Rzęski z ucha środkowego są całkowicie pomijane. Część wewnętrzną implantu - odbiornik-stymulator - wszczepia się pacjentowi pod skórę, za uchem. Odbiornik łączy się cienkim kablem z 22 elektrodami umieszczonymi w ślimaku. Mikrofon jest umieszczony za uchem, a utrzymywany na głowie przy pomocy magnesu transmiter znajduje się bezpośrednio nad wszczepionym odbiornikiem-stymulatorem. Do kompletu brakuje jeszcze tylko procesora mowy. Typ pudełkowy jest mniejszy i lżejszy od walkmana. Można go nosić przy pasku, w torbie, w kieszeni ubrania. Przed pięciu laty pojawił się na rynku zauszny procesor mowy - wyglądem i rozmiarami przypomina aparat słuchowy, a jakością dźwięku nie odbiega od pudełkowego. Jak to wszystko działa? Mikrofon odbiera dźwięk i przekazuje go do procesora mowy, gdzie zostaje przetworzony w kod elektryczny. Ten kod jest kierowany do transmitera. Transmiter przekazuje zakodowany sygnał przez skórę do wszczepionego odbiornika-stymulatora. Implant odczytuje sygnał i przetwarza go na impulsy elektryczne, które są wysyłane do elektrod. Elektrody stymulują nerw słuchowy - on przekazuje sygnał do mózgu gdzie powstaje wrażenie słuchowe. - Wskazaniem do wszczepu ślimakowego jest obustronna głuchota lub głęboki niedosłuch przekraczający 90 dB w lepszym uchu, brak korzyści ze stosowania aparatu słuchowego i motywacja pacjenta - przede wszystkim zdolność do zaakceptowania procesu rehabilitacji, która bywa długa i żmudna, choć oczywiście nie zawsze. Jeśli chodzi o wiek pacjentów przyjmuje się dolną granicę 18 miesięcy, ale był przypadek wszczepienia implantu u sześciomiesięcznego dziecka. W Polsce tego typu zabiegi wykonuje się od dziesięciu lat - rozpoczął je prof. Henryk Skarżyński w Klinice Otolaryngologii Akademii Medycznej Szpitala przy Banacha, gdzie dziś ja mam przyjemność je wykonywać. Prof. H. Skarżyński operuje obecnie w Instytucie Fizjologii i Patologii Słuchu w Warszawie. Trzecim ośrodkiem wszczepiającym implanty jest Klinika Akademii Medycznej w Poznaniu. W naszym kraju łącznie wszczepiono już 500 implantów. Zabieg nie jest zbyt skomplikowany technicznie, odbywa się w pełnej narkozie, trwa około dwóch godzin - mówi docent Kazimierz Niemczyk z Katedry i Kliniki Otolaryngologii AM przy Banacha. Na całym świecie żyje ponad 30 tys. pacjentów z wszczepionym implantem ślimakowym. Przygotowanie pacjenta jest - rzec by można - interdyscyplinarne. W całym procesie współpracują ze sobą audiolodzy, logopedzi, surdologopedzi (specjaliści zajmujący się rehabilitacją dzieci niesłyszących), psychologowie, foniatrzy, pedagodzy, inżynierowie. Cena urządzenia jest astronomiczna - 65 tys. zł co stanowi mniej więcej równowartość dobrej klasy samochodu. Koszt implantu pokrywa Ministerstwo Zdrowia, zaś koszty operacji i rehabilitacji - kasy chorych. Pierwsze ustawienie urządzenia odbywa się około czterech tygodni po wszczepieniu. Wówczas łączy się ze sobą część wewnętrzną i zewnętrzną i ustawia progi natężenia dźwięku dla każdej z 22 elektrod. Pacjent dorosły sygnalizuje sam, jakie natężenie dźwięku jest dla niego optymalne - proces dostosowywania jest korygowany w trakcie rehabilitacji. Inaczej wygląda ustawianie elektrod u bardzo małych dzieci - już w czasie trwania zabiegu mierzy się natężenie dźwięku przy pomocy specjalistycznych urządzeń. W trakcie rehabilitacji ocenia się ustawienie po reakcjach dziecka - jeśli się krzywi oznacza to, że dźwięk jest np. zbyt głośny lub drażniący. W pracowni, tuż obok pokoju lekarskiego w Klinice Otolaryngologii przy Banacha, Agata Mazur, bioinżynier tłumaczy nam zawiłości programowania natężenia dźwięku. Długa lista pacjentów pojawia się na ekranie - dla każdego z nich ustawia się indywidualnie poziom dźwięku przy pomocy specjalnego programu komputerowego i podłączonego do komputera terminala, który zewnętrznie przypomina spory modem. - Każda z 22 elektrod jest osobno programowana - ustawia się poziom dźwięku minimalny i komfortowy dla pacjenta. Mamy zamiar stworzyć specjalny pokój dla najmłodszych pacjentów. W przyjaznych warunkach łatwiej będzie im sygnalizować jakość i głośność dźwięku - mówi Agata Mazur. Rehabilitacja jest znacznie łatwiejsza u tych pacjentów, którzy kiedyś słyszeli - po pół roku ich życie nabiera nowej jakości. Warunkiem jest jak najwcześniejsze (od momentu całkowitej utraty słuchu) wszczepienie implantu, tak by świeża była pamięć słyszanych wcześniej dźwięków. Szumy uszne występujące u sporej części populacji nie są przeciwwskazaniem dla wszczepienia implantu. - Szumy uszne często pozostają poza zasięgiem współczesnej diagnostyki. Mogą być spowodowane nieprawidłową pracą drogi słuchowej - bywa, że określenie miejsca odpowiedzialnego za ich powstawanie jest niemożliwe. Ich przyczyną może być otoskleroza - zwapnienie i unieruchomienie strzemiączka, choroby krążeniowe, zmiany endokrynologiczne, zmiany uciskowe i inne - mówi docent Kazimierz Niemczyk. Dzieci niesłyszące od urodzenia powinny przejść operację wszczepienia przed rozpoczęciem nauki w szkole - większość z nich nauczy się nieźle mówić. Dzieci, które traciły słuch stopniowo, a implant został im wszczepiony stosunkowo wcześnie osiągają bardzo dobre rezultaty podczas rehabilitacji. - Coraz wcześniejsze wykrywanie wad słuchu postawi przed nami nowe wyzwania - przypuszczam, że w niedalekiej przyszłości trzeba będzie wykonywać 300 zabiegów wszczepień rocznie. Trzy ośrodki w kraju nie będą zapewne w stanie temu podołać. Komfort życia pacjenta z implantem ślimakowym będzie zachętą dla tych wszystkich, którzy się wahają. Poza pewnymi ograniczeniami - nie można wykonywać u pacjentów z implantem rezonansu magnetycznego, nie powinni przebywać w miejscach o dużym natężeniu pola magnetycznego, nie powinni uprawiać sportów walki - mogą prowadzić normalne życie. To jest ogromny walor i dla nich i dla społeczeństwa - mówi docent Kazimierz Niemczyk. Krzysztof Chęciak już jako dziecko miał szumy uszne. Stopniowo ich natężenie się zwiększało. Zdiagnozowano u niego otosklerozę. Szumy osiągnęły taki poziom, że pacjent nie mógł ich znieść - wpadł w depresję, nie spał, nie jadł. Dziś Krzysztof jest spokojnym, zadowolonym, niezwykle inteligentnym młodym człowiekiem. Mówi płynnie, wyraźnie, bardzo ładną polszczyzną. - To nie było życie, to był koszmar. Piętnaście lat funkcjonowałem ze zmniejszonym poziomem słuchu. W końcu wszystko siadło i przestałem słyszeć. Przed wszczepieniem implantu ślimakowego zapierałem się rękami i nogami. Nie pomagały w decyzji opinie krążące w środowisku głuchych o nieskuteczności tej formy terapii, a wręcz jej szkodliwości. W rozprzestrzenianiu tych opinii prym wiedzie Polski Związek Głuchych - nie wiem czy nie w obawie przed utratą klienteli. Jako jedyne rozwiązanie proponują aparat słuchowy, który tak się ma do implantu ślimakowego jak liczydło do komputera. Dziś jestem innym człowiekiem, życie nabrało nowych barw. Z początku dźwięki brzmiały nieco metalicznie, trudno było odróżnić źródło ich pochodzenia. Dziś nie tylko odróżniam głosy męskie od kobiecych - poznaję znajomych i rodzinę przez telefon. Słyszę nawet to czego nie słyszą zwykli ludzie np. tykanie zegarka w gwarnym pomieszczeniu. Jakość dźwięku jest znacznie lepsza niż w komputerowych syntezatorach mowy. W miejscach, gdzie występują spore skupiska osób stosuję kabel z maleńkim mikrofonem zawierającym specjalny filtr - to pozwala mi słyszeć wyselekcjonowane dźwięki dobiegające z odległości 1,5 metra. Nie ma więc problemu z porozumieniem się z jedną czy kilkoma osobami w głośnych pomieszczeniach. Stworzyłem witrynę internetową - www.implanty-ślimakowe.pl by jak najszerzej propagować ideę wszczepu, który sprawił, że moje życie nabrało nowej jakości. Czytelnicy zainteresowani wszczepianiem implantów ślimakowych mogą się zgłaszać na konsultacje: - Poniedziałki w godz. 14-19, Poradnia Specjalistyczna, gab. 137, blok A Szpitala Akademii Medycznej przy Banacha 1a - dr Lidia Mikołajewska - Poradnia Audiologiczna Ambulatorium Szpitala przy Banacha - dr Juliusz Piotrowski - Dzwoniąc pod nr centrali Szpitala AM przy Banacha 823-64-11 prosić o połączenie z rejestracją laryngologiczną lub audiologiczną
Elżbieta Gutowska
|