Opowieść o szewcu wędrowcu

Henryk Skupiewski jest szewcem z dziada pradziada. Jest szewcem z autentycznego zamiłowania do tego zawodu, w każdą parę wykonywanego obuwia wkłada kawałek serca. Przez lata wędrował po świecie, szukając swojego miejsca. Wrócił do kraju trzy lata temu. Wrócił na Targówek, do miejsca gdzie się urodził, gdzie mieszkali jego rodzice i dziadowie.

Chce wskrzesić ten wymierający zawód, wypierany przez tanie, niemal jednorazowe obuwie produkowane w Azji. Myśli o otwarciu zakładu szewskiego i o stworzeniu fundacji działającej na rzecz szewców, którzy stracili pracę, a także na rzecz osób niepełnosprawnych: - Chciałbym z grupą kolegów szewców produkować obuwie ortopedyczne dla osób z dysfunkcją ruchu. Miałbym wielką satysfakcję, gdyby udało się nauczyć szewstwa choć kilka osób niepełnosprawnych. Fach w ręku i zarabianie, zamiast siedzenia w czterech ścianach, to bardzo dużo. Bez pracy i kontaktów z ludźmi ciężko jest żyć. Wiem coś o tym.

Poród odbierał szewc

Mój pradziadek był rymarzem, to była w jego czasach dość popularna profesja. Dziś prawie całkiem zapomniana. Wyroby rymarskie były szyte ręcznie, ze skór i wykańczane metalowymi okuciami - uprzęże dla koni, siodła i wszystkie akcesoria, które miały związek z jeździectwem. Pradziadek był mistrzem w swoim fachu. Dziadek poszedł w ślady swego ojca, został rymarzem. Kiedy moja babcia zaczęła w środku nocy rodzić, nie było pod ręką lekarza. Na parterze domu dziadków mieszkał szewc. Miał spore doświadczenie w odbieraniu porodów, bo sam miał kilkoro dzieci. Dziadek wezwał go na pomoc. Sąsiad szewc odebrał poród fachowo. W tej sytuacji niczego innego nie można było oczekiwać - syn rymarza, odbierany przez akuszera szewca, mój ojciec po prostu musiał zostać szewcem. To mu jednak nie wystarczało, zajmował się też po trosze rymarstwem i metaloplastyką. Urodziłem się w domu, zgodnie z naszą rodzinną tradycją. Wprawdzie nie odbierał mnie szewc, ale zamiłowanie do skór miałem po prostu w genach. Kiedy skończyłem 17 lat, mama kupiła mi pierwszą maszynę do szycia skór. Zacząłem od szycia wierzchów, do bardzo popularnych w tamtych czasach drewniaków. Początkowo szyłem na zlecenie, potem otworzyłem własny zakład, w domu rodziców, przy Pińskiej, na Targówku.

Z ziemi włoskiej do ... Austrii

Przed stanem wojennym, kiedy poczułem, że grunt pali mi się pod nogami postanowiłem wyjechać z kraju. Z kilkoma kolegami prowadziliśmy samozwańczą, taką trochę młodzieńczą walkę z reżimem komunistycznym - rozrzucanie ulotek, akcje informacyjne, pisanie na murach, nękanie znanych nam komunistów. Byliśmy śledzeni przez milicję, jeden z kolegów został powołany w szeregi ZOMO, obawiałem się, że i mnie może to spotkać. Zaplanowałem podróż do Watykanu, chciałem najpierw zobaczyć papieża na placu św. Piotra, a potem jechać do Austrii, do obozu przejściowego, jak wielu Polaków w tamtych czasach. W obozie w Linzu byłem dwa lata, początkowo pracowałem dorywczo - imałem się różnych zajęć, m.in. sprzątałem. Po otrzymaniu tzw. zielonej karty znalazłem stałą pracę w fabryce obuwia. Gnało mnie jednak dalej. Mój brat przeszedł przez podobny obóz w Niemczech i stamtąd trafił do Kanady. Ja również złożyłem papiery na wyjazd tam, ale w kolejce oczekujących było 12 tys. osób, więc musiałbym czekać na wyjazd pewnie ze dwa lata. Pojawiła się w Linzu organizacja charytatywna z Nowego Jorku, zaproponowano mi wyjazd do USA. W ciągu miesiąca otrzymałem opłacony bilet lotniczy, zabrałem swój dobytek w walizkę, maszynę do szycia pod pachę i ruszyłem w drogę. Na lotnisku w Nowym Jorku ktoś na mnie czekał, dostałem 40 dolarów i miejsce w hotelu. Byłem lekko przerażony, nie znałem angielskiego i zastanawiałem się, jak ja kupię sobie coś do jedzenia? Wszedłem do pierwszego z brzegu sklepiku, a tu niespodzianka: prowadził go Arab, który znał kilka podstawowych słów po polsku.

Dość szybko znalazłem pracę w fabryce obuwia na Long Island i miałem już własne, stałe dochody, mogłem wynająć sobie jakiś kąt. Po pewnym czasie odezwała się moja dusza wędrowca i ruszyłem, w ślad za znajomym Polakiem, do Seattle. Na szczęście nigdy nie miałem problemów ze znalezieniem pracy, znalazłem ją i tam, w fabryce produkującej torby podróżne i turystyczne. Robiłem też pokrowce na jachty krezusów, meble na kutry rybackie. Dla znanej sieci sklepów Nordstrom wykonywałem przez lata projekty obuwia. Właściciele tej sieci to imigranci ze Szwecji, których kariera jest przykładem, jak może ziścić się słynne american dream, czyli bardziej znane u nas od pucybuta do milionera. Doświadczyłem i ja tego, w mniejszej skali, kiedy kilka gazet napisało o moich umiejętnościach. Amerykanie cenią ludzi, którzy coś potrafią robić i robią to dobrze. Pierwszą formę wykonałem na kartonie znalezionym na śmietniku. Zaproponowałem im wzory obuwia domowego, których nie znali, a które bardzo im się spodobały. W międzyczasie nauczyłem się angielskiego - chodziłem do szkoły, otrzymałem zieloną kartę, potem zdałem egzamin na obywatelstwo amerykańskie i po pięciu latach otrzymałem je.

Amerykańskie Tatry i królowa Montany

Seattle zaczęło mnie powoli uwierać. Ogromne korki, trudny dojazd do pracy, hałas, mnóstwo ludzi. Oglądając reklamę w telewizji zwróciłem uwagę na podobieństwo jakiegoś miasteczka do naszego Zakopanego. To była reklama Montany. Zdecydowałem się szybko i znów ruszyłem w drogę. I w Montanie znalazła się praca. Pracowałem raczej na własny rachunek i na zlecenie klientów, wykonując przeróżne wyroby z owczej skóry, ale i prace dorywcze typu naprawy w domach. Któregoś dnia, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, miałem stoisko ze swoim obuwiem, w którymś z domów handlowych. W pewnym momencie podeszła do mnie kobieta, niemłoda już, ale niezwykle piękna i zachwyciła się ciepłymi kapciami z owczej skóry, które prezentowałem. Powiedziała, że chciałaby podarować takie kapcie całej swojej rodzinie - synom, ich żonom i wnukom. Zamówiła obuwie, ja je wykonałem i dostarczyłem osobiście do jej domu, bo tak sobie życzyła.

Virginia Wood okazała się niezwykle interesującą kobietą i praktycznie od tego momentu zaczęła się nasza 10-letnia przyjaźń, bo tyle lat spędziłem w Montanie. Początek jej kariery to tytuł Montana Bonanza Queen w 1949, potem została aktorką. Zagrała w kilkunastu filmach i serialach telewizyjnych, m.in. u boku Franka Sinatry i Waltera Matthau. Po operacji mózgu, w wieku 65 lat, zupełnie niespodziewanie objawił się jej nowy talent - zaczęła malować i rzeźbić. Zachwycają szczególnie jej rzeźby. Trochę mi matkowała, ja pomagałem w różnych pracach w jej posiadłości, a także miałem swój skromny udział w powstawaniu rzeźb. Niektóre były sporych rozmiarów, trzeba więc było transportować materiał, w którym rzeźbiła. Na jednym ze zdjęć, które są dla mnie bardzo cenne, Virginia Wood ma na sobie kamizelkę z owczej skóry, którą dla niej uszyłem.

Limuzyna i Aniołki Charliego

Trudno zliczyć i wymienić wszystkich, których spotkałem na swojej drodze. Zaprzyjaźniłem się z Peterem Brownem, aktorem grającym obok Cheryl Ladd, Jaclyn Smith i Kate Jackson w słynnym serialu Aniołki Charliego. Robiłem w jego limuzynie futrzane pokrycia na siedzenia. To była artystyczna wręcz praca i bardzo mu się te pokrowce podobały. Spotykałem wielu interesujących ludzi na tzw. Pumpkin Festival, które są czymś w rodzaju naszych dożynek. Naprawiałem skórzane elementy organów w kilkudziesięciu kościołach w wielu stanach, siedziałem z Indianami w wigwamie, ale nie byłem zachwycony - zapach dymu wewnątrz jest bardzo przykry, jak w wędzarni. W wigwamie usłyszałem od jednego z Indian, że mam szczęście, bo ten, który dziś skalpuje, ma wolne... To był oczywiście dowcip - Indianie są bardzo sympatycznymi i serdecznymi ludźmi. Widziałem Wielki Kanion i Góry Skaliste - nieprawdopodobnie piękne miejsca. Niezapomniana jest dla mnie miesięczna podróż po Azji - odwiedziłem Tajlandię, Filipiny, Koreę i Tajwan. Miesiąc spędziłem również w Australii.

Amerykański sen - przebudzenie

To było przykre przebudzenie. W USA musisz być zdrowy. Choroby i płacenie za leczenie może wykończyć najbogatszych. Kiedy zdecydowałem się pomóc bratu, który tracił wzrok i trzeba było wykonać operację oczu, sprzedałem prawie wszystko. Kiedy sam zacząłem chorować nie było dla mnie pomocy - płacić, płacić i to słono. Nie było mnie na to stać. Po kolei umierali wszyscy, którzy byli mi bliscy - w 2008 zmarła Virginia Wood, w Kanadzie zmarł mój najstarszy brat, w kraju moi rodzice, zmarł mój 16-letni pies, który wszędzie ze mną jeździł. Załamałem się i zatęskniłem za Polską. Wróciłem i nie żałuję. Znalazłem pomoc, oddanych lekarzy, dzięki którym wyszedłem na prostą i jestem im ogromnie wdzięczny.

Teraz chcę działać. Właśnie otrzymałem papierzyska potrzebne do rozkręcenia działalności gospodarczej, wierzę, że mi się uda. Jestem pewien, że uda się także stworzyć fundację, o której wspominałem na początku naszej rozmowy. Doceniłem nasze stare, polskie porzekadło - wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.


Notowała Elżbieta Gutowska
10936