Śmieciowa rewolucja

250 tys. euro dziennie - takie kary przyjdzie nam płacić po 16 lipca 2013, jeśli nie zastosujemy się do dyrektywy Komisji Europejskiej i nie zmienimy naszej przestarzałej gospodarki odpadami. Od tej granicznej daty samorządy będą zmuszone zredukować ilość odpadów biodegradowalnych, dotychczas trafiających na wysypiska, do poziomu 50%. Za punkt odniesienia przyjęto masę odpadów z 1995 roku. W 2020 już tylko 35% masy odpadów będzie mogło lądować na wysypiskach.

Stąd właśnie wynika pośpiech, z jakim wprowadza się tzw. ustawę śmieciową. Pośpiech, to może nie jest najwłaściwsze słowo, bowiem nasze opóźnienia w dostosowywaniu się do unijnego prawa, w kwestii utylizacji odpadów, są potężne. Wysypiska muszą zniknąć. Tymczasem na Mazowszu w ubiegłym roku zlikwidowano ich zaledwie 7, z ponad 70 działających. Na ten rok zaplanowano likwidację 12. W miejsce wysypisk muszą powstawać sortownie, kompostownie i spalarnie. Sama Warszawa produkuje rocznie ponad 800 tys. ton odpadów komunalnych. Likwidacja wysypisk spowoduje, że stolica będzie musiała zbudować kompostownię i kilka sortowni, będzie trzeba również rozbudować i zmodernizować ZUSOK na Targówku, bowiem dziś poddawana jest tam utylizacji zaledwie niecała jedna dziesiąta stołecznych odpadów. I wszystko to trzeba wykonać do połowy 2013.

Warszawa nie dysponuje sortownią odpadów

Zabrzmi to niewiarygodnie, ale stolica nie ma również własnego składowiska i profesjonalnej kompostowni. Jak dotychczas, nie wypracowano też spójnego systemu selektywnej zbiórki odpadów. Wysypiska pękają w szwach, w zielonych częściach peryferyjnych dzielnic wyrastają jak grzyby po deszczu dzikie wysypiska, lasy są pełne śmieci, pozostawianych tam przez okolicznych mieszkańców. Spacer po jakimkolwiek mazowieckim lesie może przyprawić o mdłości - plastikowe opakowania, pudła, butelki, ubrania, meble, zużyty sprzęt AGD, gruz budowlany, żużel z pieców ogrzewających domy - jednym słowem pełne spektrum śmieciowego asortymentu. Wróćmy do stolicy, w której rokrocznie namierza się 5 tysięcy nielegalnych wysypisk. Są niewielkie, ale jest ich bardzo dużo m.in. w zielonej Białołęce, w zielonej części Ursynowa, w lasach - Bielańskim i Kabackim. Walka z nimi jest niełatwa, a zwycięstwa pyrrusowe. W miejsce likwidowanych, powstają nowe. Latami wszelkie argumenty krytyków stołecznej gospodarki odpadami były zbijane powoływaniem się urzędników na złe prawo. Istotnie, tak było i tak jest. Ratusz nie jest dysponentem śmieci. Właścicielami śmieci są: z jednej strony mieszkańcy, czy też wspólnoty mieszkańców, z drugiej zaś firmy odbierające odpady. W tej sytuacji mieszkańcom zależy na jak najtańszym pozbyciu się śmieci. Firmom odbierającym odpady zależy na maksymalnym zysku, przy jak najniższym nakładzie środków własnych. Wobec tego śmieci najczęściej kończą na wysypiskach. Bywa i tak, że są wywożone na dzikie wysypiska, np. w lasach. Niewiele firm odbierających odpady komunalne zdecydowało się postawić na rozwój i inwestowanie w nowe technologie - sortowanie, kompostowanie, odzyskiwanie i utylizowanie odpadów komunalnych. Recykling jest kosztowny, zysków można się spodziewać w dalszej perspektywie czasowej, z pewnością nie od razu. Chlubnych wyjątków jest niewiele. Jeden z nich to prywatna firma, mająca swoją siedzibę na Bielanach, zajmująca się odbiorem odpadów komunalnych.

Skanowanie śmieci

W tej firmie postawiono na nowe technologie. Dzięki urządzeniom wartym 50 mln zł, można rocznie przerobić 150 tys. ton odpadów. Instalacja skanuje śmieci, przesuwające się na taśmociągach. W efekcie następuje ich segregacja. Dzięki temu można odzyskać metale, plastiki, papier i szkło. Wystarczyłoby wybudować w Warszawie jeszcze pięć takich zakładów i wszystkie odpady zostałyby przeskanowane i posegregowane. 250 mln zł wydaje się nie być kwotą zbyt wielką, jak na możliwości europejskiej stolicy. Oczywiście, to dopiero początek wydatków - potrzebne są kompostownie i spalarnie. Jeden ZUSOK (notabene jak dotychczas jedyna spalarnia odpadów komunalnych w Polsce!) nie udźwignie masy śmieci produkowanych przez Warszawę, nawet przy założeniu, że zostanie rozbudowany i zmodernizowany.

Wobec tych potrzeb stolicy zadziwiające jest, że miasto nie wystąpiło o fundusze unijne na projekty dotyczące recyklingu i utylizacji odpadów. Wystąpiły o nie m.in. Poznań, Kraków, Szczecin, Bydgoszcz, a także - z sukcesem - Grodzisk Mazowiecki. Kraków ma już zapewnioną dotację unijną z Funduszu Spójności. Dofinansowanie do budowy ekospalarni wartej 645 mln zł, wyniesie 371 mln zł. Niewielki przecież Grodzisk Mazowiecki, w ramach modernizacji kompleksowego systemu gospodarki odpadami komunalnymi, przebuduje kompostownię, zrekultywuje składowiska i zbuduje sortownię odpadów. Gmina otrzyma na ten cel unijne środki w wysokości ponad 14 mln zł. Resztę, niecałe 3 mln zł, dołoży samorząd. 40-tysięczna gmina - Grodzisk wraz z ościennymi miejscowościami - produkuje rocznie 14 tys. ton odpadów, dysponuje zaś jedynie przestarzałą kompostownią i wysypiskiem na tzw. balast, czyli odpady przerobione w kompostowni.

Włochy nie chcą kompostowni

Problemem we wdrażaniu nowych technologii może być tzw. czynnik ludzki. Mieszkańcy miast i miasteczek nie chcą mieć pod bokiem sortowni odpadów, kompostowni i spalarni. A gdzieś przecież te zakłady muszą być budowane. Ten problem wystąpił we Włochach. Ma tam powstać centralna baza Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania i sortownia odpadów. Nie godzą się na tę inwestycję okoliczni mieszkańcy. Lęk przed fetorami, robactwem, szczurami i hałasem jest silniejszy od obywatelskiego myślenia w kontekście całej stolicy. Do sortowni we Włochach (przy ulicy Instalatorów) miałoby trafiać dziennie od 400 do 600 ton stołecznych śmieci. Mieszkańcy Włoch nie przyjmują do wiadomości żadnych argumentów i - poniekąd - można to zrozumieć. MPO zapewnia, że ich zakład będzie w pełni hermetyczny, nowoczesny, położony z dala od domów mieszkalnych. Przypomina też, że w pobliżu mieści się już sortownia innej firmy, zajmującej się wywózką śmieci, a także fabryka farmaceutyków. Ludzie nie wierzą, powołując się na złe doświadczenia, choćby mieszkańców Białołęki, którzy latami borykali się z nieznośnym fetorem Oczyszczalni Ścieków Czajka. Mieszkańcy Włoch walczą, walczy też MPO, które odbierając 300 tys. ton stołecznych odpadów, nie ma własnej sortowni i kompostowni. Walczy miasto, które bardzo liczyło na tę inwestycję Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, bowiem za chwilę będzie zobowiązane do sortowania 50% odpadów. Dziś sortuje zaledwie 7%.

Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Na Polach Mokotowskich od 50 lat funkcjonuje i - co tu kryć - śmierdzi, baza przeładunkowa odpadów. Miała być przeniesiona właśnie do nowej siedziby MPO przy Instalatorów. MPO nie ma szczęścia do czynnika ludzkiego. W 2009 roku, z powodu protestów mieszkańców, nie doszło do lokalizacji bazy firmy na obrzeżach Ursynowa.
Nowe prawo śmieciowe

Ustawa "śmieciowa", wypracowana przez Ministerstwo Środowiska, została przyjęta przez Sejm i trafiła do Senatu. Po podpisaniu przez prezydenta zacznie obowiązywać od 1 stycznia 2012. Od tego momentu samorządy będą odpowiadały za to, co dzieje się z odpadami produkowanymi na ich terenie. Mówiąc wprost, staną się właścicielami i dysponentami owych odpadów. Wedle ustawy każdy "producent" śmieci, czyli każdy z nas, będzie zobowiązany do uiszczania opłaty śmieciowej i te pieniądze będą wykorzystywane przez samorządy na tworzenie systemów gospodarki odpadami. Na razie szacunkowo przyjmuje się, że każdy mieszkaniec stolicy zapłaci miesięcznie 10 - 20 zł. Ostateczną kwotę poznamy, kiedy zostaną zaktualizowane wojewódzkie plany gospodarki odpadami i kiedy - w przypadku Warszawy - każda z dzielnic wybierze firmę odbierającą śmieci. Samorządy będą musiały - co oczywiste - udokumentować, że odzyskują określoną część odpadów, założoną przez unijną dyrektywę.

Legionowskie laboratorium

W podwarszawskim Legionowie zrobiło się bardzo czysto, tak twierdzą mieszkańcy. Pojechaliśmy to sprawdzić. Tak jest w istocie. W 2006 roku w referendum mieszkańcy miasta wypowiedzieli się za jednolitym systemem gospodarowania odpadami. W referendum wzięło udział 34% legionowian, z czego 85% było za owym ujednoliceniem. Przymiarki do jego wprowadzenia trwały trzy lata. Od 2009 odpady komunalne odbiera jedna firma. - Jestem bardzo zadowolona z tej zmiany. Zniknęły śmieci z parków, zagajników i lasów. Ludziom przestało się opłacać wyrzucanie śmieci na dziko. Firma, która odbiera nasze śmieci nie stawia żadnych ograniczeń, odbierze każdą ilość. Przedtem płaciliśmy w zależności od ilości wywiezionych pojemników. Ja na przykład segreguję śmieci, otrzymuję specjalne worki, płacę 8,5 zł miesięcznie, bez względu na to, ile śmieci wyprodukuję. Wyjazd samochodem do lasu i porzucenie śmieci byłoby droższe, zważywszy ile kosztuje benzyna, a gdyby zauważyła mnie straż, zapłaciłabym od 500 do 1 tys. zł mandatu. To idiotyzm. Oczywiście, że nigdy nie porzucałam swoich śmieci gdzie popadnie, ale są ludzie, którzy niestety to robią - mówi mieszkanka Legionowa. Za wywóz śmieci nie segregowanych, również bez ograniczeń ilościowych, trzeba w Legionowie zapłacić 15 zł miesięcznie. Warto się przyjrzeć rozwiązaniu wprowadzonemu w tym mieście, bowiem jest ono swoistym, laboratoryjnym rozwiązaniem, które od stycznia przyszłego roku zostanie wprowadzone w całym kraju, oczywiście z pewnymi modyfikacjami. Śmieciowa rewolucja rozpoczęta. Na jej drodze mogą stanąć sami Polacy - nie zgadzając się na sortownie, kompostownie i spalarnie. Ci sami Polacy, którzy straszliwie zaśmiecają lasy, palą w swoich piecach oponami i plastikami, zatruwając dioksynami i furanami tych sąsiadów, którzy swoje piece opalają np. eko-groszkiem.

To pierwszy tekst z cyklu, w którym zajmiemy się nowoczesną gospodarką odpadami i nowymi technologiami w tej dziedzinie.


Elżbieta Gutowska
11816