W obronie zwierząt

Warszawa jest jedną z niewielu stolic europejskich posiadających lasy w granicach miasta. Stołeczne lasy, składające się z 27 kompleksów leśnych, zajmują blisko 8 tys. ha, co stanowi ok. 15% powierzchni miasta. Zamieszkują je zwierzęta, z większych ssaków m.in. łosie, dziki, sarny i lisy. Coraz częściej można je spotkać na ulicach. Podchodzą pod domy w poszukiwaniu jedzenia lub wychodzą z lasu tam, gdzie jeszcze niedawno były pola uprawne. Czasem spłoszone wybiegają na jezdnię. W zderzeniu z pędzącym samochodem nie mają żadnych szans.

Dla mieszkańców ulicy Orneckiej w Białołęce widok dziczej rodziny lub stadka saren nie jest czymś wyjątkowym. Przyzwyczaili się do tego, że sarny przychodzą na pobliską łąkę, a dziki podchodzą pod ogrodzenie posesji w poszukiwaniu jedzenia. Kiedyś były tu przecież pola uprawne, jeszcze dzisiaj niedaleko stąd rozciąga się gospodarstwo rolne rodziny Majlertów. Rozrastające się miasto wypiera zwierzęta z ich siedzib, zdezorientowane pojawiają się wtedy na ulicach. Nie zatrzymamy naporu cywilizacji, ale możemy pomóc zwierzętom, a w każdym razie żyć z nimi w przyjaźni, czy inaczej - pozwolić im żyć obok nas. Aby zwierzęta nie ginęły pod kołami samochodów - wystarczy zwolnić. Niestety, nie wszyscy to rozumieją. Niepokojące jest zachowanie niektórych niefrasobliwych kierowców. Tereny Białołęki Dworskiej to dzielnica domów jednorodzinnych, położonych przy spokojnych, małych uliczkach, takich właśnie jak Ornecka. Obok przebiega jednak ulica Waligóry, w ciągu dnia i w święta niezbyt uczęszczana, natomiast dość ruchliwa w powszedni dzień w godzinach szczytu, rano i po południu. Ulica nie ma pobocza, na sporym jej odcinku las dochodzi do samego asfaltu. Wychodzące z lasu zwierzęta wybiegają wprost na drogę. Mimo że jest to teren zabudowany, a więc obowiązuje tu ograniczenie prędkości do 50 km na godzinę, kierowcy pędzą tu z prędkością nawet 120 km/godzinę. Dwa lata temu na tej ulicy zabita została młoda sarna, o mniejszych zwierzętach nawet się nie pamięta.

Ulica Waligóry wraz z mniejszymi, łączącymi się z nią ulicami: Morwową, Borecką, Smugową i Jeżową stanowi popularny skrót do Marywilskiej, czyli przelot do miasta. Nie tłumaczy to jednak faktu, dlaczego kierowcy właśnie tu muszą bić rekordy prędkości? Tylko w jednym miejscu, kilkaset metrów na południe od Orneckiej, na łuku postawiono znak ograniczenia prędkości do 40 km/godzinę, ale zaraz za łukiem znak jest już przekreślony. Według użytkowników drogi ograniczenie powinno obowiązywać na całym odcinku, od łuku do ulicy Majorki.

- Liczyliśmy na to, - mówi jeden z mieszkańców ulicy Orneckiej - że wraz z założeniem w jednym z domów przy ul. Waligóry przedszkola, położone zostaną tu progi zwalniające. Niestety, przedszkole upadło, a wraz z nim nadzieja na zatrzymanie drogowych piratów.

Problem właściwie nie dotyczy tylko zwierząt. Po tej samej ulicy bez pobocza i chodników chodzą matki z dziećmi w wózkach, jeżdżą też rowerzyści. Poza tym, właściciele domów zbudowanych tuż przy samej drodze mają codziennie trudności z wyjazdem z garażu, gdyż jest to wyjazd bezpośrednio na ulicę. Jesienią i zimą w tym miejscu często tworzą się mgły, jest więc ograniczona widoczność, co wobec braku latarni i poboczy zwiększa niebezpieczeństwo wypadku.

Biorąc pod uwagę kulturę jazdy na naszych drogach, bez odgórnych działań administracyjnych sytuacja się nie poprawi. Mieszkańcy postulują zamontowanie na ulicy Waligóry progów zwalniających lub postawienie znaku ograniczenia prędkości do 40 km/godzinę, a przynajmniej znaku ostrzegawczego "Dzikie zwierzęta". Z tymi postulatami zwróciliśmy się do Urzędu Dzielnicy Warszawa Białołęka. Okazało się, że dzielnica może wystąpić z wnioskiem o postawienie znaku ograniczającego prędkość, ale zatwierdza je Główny Inżynier Ruchu. Bernadeta Włoch-Nagórny z Wydziału Promocji i Komunikacji Społecznej Białołęki powiedziała, że inżynier ruchu niezwykle rzadko przychyla się do takich próśb, wychodząc z założenia, że na terenie zabudowanym, gdzie i tak obowiązuje ograniczenie do 50 km/godzinę, nie ma potrzeby ograniczać prędkości jeszcze bardziej.

Ten argument akurat nijak ma się do rzeczywistości, bo wiadomo, że mało kto stosuje się do tego przepisu, a jeżeli już, to naraża się na drwiny i otrąbienie. Progi zwalniające też są w tym wypadku nierealne, ponieważ montuje się je tylko w pobliżu szkół i przedszkoli. W innych przypadkach powodują one nieuzasadnione ograniczenia w komunikacji.

Najbardziej realne wydaje się ustawienie na ulicy Waligóry znaku ostrzegawczego "Dzikie zwierzęta". Żeby taki znak ustawić, trzeba zwrócić się do nadleśnictwa, a w tym przypadku do jednostki zarządzającej stołecznymi lasami - Lasów Miejskich-Warszawa. Pracownicy tej jednostki ustalą, czy w danym miejscu są trasy zwierząt i czy znaki są potrzebne, a następnie wystąpią do Wydziału Infrastruktury o postawienie znaku. W przyszłości poinformujemy czytelników, co udało się zdziałać w tej sprawie, a teraz czas na wnioski.

Autostrady czy trasy ekspresowe zabezpieczone są siatkami, posiadają (a przynajmniej powinny) specjalne przepusty dla dzikich zwierząt, co skutecznie uniemożliwia zwierzętom wtargnięcie na drogę i w znacznym stopniu poprawia bezpieczeństwo i zwierząt i podróżujących ludzi. Jednocześnie trzeba mieć świadomość, że nie da się w wystarczającym stopniu zabezpieczyć wszystkich dróg przed wtargnięciem zwierząt na jezdnię. Na zwykłych szosach czy ulicach brakuje odpowiednich przepustów.

Dlatego sami musimy zadbać o to, by zwierzęta, które jeszcze żyją wśród nas, nie ginęły pod kołami pojazdów. Jeżeli kogoś nie obchodzi los zwierząt, niech pomyśli o swoim samochodzie, który może znacznie ucierpieć w kolizji z dużym ssakiem. W każdym razie, zdejmując nogę z gazu sprawimy, że nasze drogi będą bezpieczniejsze i dla ludzi, i dla przyrody.


Joanna Kiwilszo
PS. Zdjęcia zrobione zostały przez jednego z mieszkańców ul. Orneckiej.
7666