Rada Kombatantów przy gminie (obecnie dzielnicy) Białołęka gromadzi weteranów wszystkich opcji - członków Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej - Wiktor Rzecznik, Związku Kombatantów Rzeczpospolitej i Więźniów Politycznych - Zbigniew Bzinkowski, harcerzy z Szarych Szeregów - Grzegorz Paster, żołnierzy Wojska Polskiego walczących na różnych frontach II Wojny Światowej - Zbigniew Krupińczuk.
Zadania jakie postawiła sobie rada to niesienie pomocy kombatantom w dotkliwych życiowych sprawach - współpraca z SPZOZ Białołęka, a szczególnie z przełożoną pielęgniarek z przychodni przy Marywilskiej sprawiła, że kombatanci nie muszą już czekać w kolejkach do lekarzy, a terminy wizyt u specjalistów są bardzo krótkie. To niezwykle istotne, bowiem w większości są ludźmi w podeszłym wieku, cierpiącymi na różne schorzenia. Rada jest w trakcie wypracowywania metod współpracy z Ośrodkiem Pomocy Społecznej - chodzi o zasiłki celowe dla kombatantów, a ściślej o zasiłki na węgiel. Wypracowano model kontaktów międzypokoleniowych - członkowie Rady Kombatantów spotykają się z młodzieżą z białołęckich szkół. Szczególnie bliskie są kontakty ze szkołą podstawową im. Powstania Warszawskiego. Rada uczestniczy w uroczystościach państwowych i rocznicowych i opiekuje się mogiłami żołnierzy na Cmentarzu Grzebalnym w Tarchominie. Grobów jest wiele - najstarszy to zaniedbana mogiła ochotnika hallerczyka, wiele jest imiennych i bezimiennych grobów żołnierzy kampanii wrześniowej, największą mogiłą jest zbiorowa Kwatera Żołnierzy Armii Krajowej poległych w czasie Powstania Warszawskiego. Są tam pochowani akowcy z gminy Białołęka polegli na początku Powstania i żołnierze AK ekshumowani z Puszczy Kampinoskiej. Kwatera została scalona i obudowana przez rodziny poległych akowców. Od początku kwestionowano możliwość pochówku w kwaterze rodzin żołnierzy - doprowadzono do zrzeczenia się przez nie tego prawa, udostępniając nieodległe od kwatery, nowe miejsce pochówku. Kwatera uzyskała status grobu wojennego, nadano mogile nowy kształt architektoniczny. W ubiegłym roku uroczystym aktem Kwatera Żołnierzy Armii Krajowej została przekazana pod wieczystą opiekę włodarzom Białołęki. O nowy status kwatery i jej nowy kształt zabiegali usilnie kombatanci - Edward Ditrych, Teodor Wasilewski, Wiktor Rzecznik i Krystyna Górna, zaś ze strony władz ówczesnej gminy Białołęka - Jacek Kaznowski, przewodniczący rady i Paweł Teresiak, radny RS AWS.
Spośród żołnierzy Armii Krajowej zabiegających o nowy kształt mogiły dziś żyje tylko Wiktor Rzecznik ps. "Orzeł II" - na zdjęciu z 1939 r. Dwukrotnie ranny, kawaler Krzyża Walecznych, Polonii Restituta, odznaczony Krzyżem Partyzanckim, Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Powstania Warszawskiego, Krzyżami Kawalerskim i Oficerskim. Dzieje Wiktora Rzecznika są tak barwne jak przygody Franka Dolasa z kultowej komedii wojennej "Jak rozpętałem II Wojnę Światową", tyle że prawdziwe i dużo bardziej dramatyczne. - Zawsze czuwała nade mną Opatrzność. W czasie akcji w Choszczówce miałem przestrzeloną w kilku miejscach kurtkę, spodnie, a wyszedłem z tej potyczki bez jednego draśnięcia. Życie zawdzięczam kapralowi podchorążemu Stanisławowi Górnemu ps. Dół. 28 lipca 1944 roku szedłem z domu do meliny mieszczącej się wówczas w Nowodworach, w okolicy dawnego cmentarzyka ewangelickiego. Do domu chodziłem żeby zmienić ubranie. Przy Mehoffera zobaczyłem dowódcę oddziału specjalnego, por. Tadeusza Ziębińskiego ps. Soplica i cały oddział po obu stronach szosy. Jak dowiedziałem się od dowódcy szli na akcję do zakładów Spisa - mieli zarekwirować materiały opatrunkowe na potrzeby Powstania Warszawskiego, które miało się rozpocząć za trzy dni. W pewnym momencie zauważyłem na poboczu trzech niemieckich żandarmów dłubiących przy motocyklu. Zobaczył ich też mój dowódca, gestem wezwał mnie do siebie, zbliżyłem się, a on cicho powiedział - "Robimy tych szkopów. Ty rozpoczynasz akcję, zwróć na siebie ich uwagę". Nie miałem czasu powiedzieć, że jestem bez broni. Krzyknąłem po niemiecku - "Stać. Ręce do góry". Dwaj Niemcy schowali się do rowu. Koledzy z oddziału szybko rozprawili się z nimi, a ja byłem w prawdziwej opresji, całkowicie bezbronny wobec trzeciego Niemca mierzącego w moim kierunku. Jako pierwszy strzelił do niego właśnie podch. Stanisław Górny "Dół". Niemiec padając puścił jeszcze serię z karabinu maszynowego. Kule przeszły między moimi nogami. Wszyscy Niemcy zostali zabici, zyskałem pistolet maszynowy i ręczny, a dowódca zarządził odwrót do Choszczówki. - wspomina Wiktor Rzecznik. Urodził się na Nowym Bródnie, tuż po jego urodzeniu rodzice przenieśli się do Płud - ojciec pracował jako tokarz w warsztatach kolejowych. Wiktor Rzecznik działał w harcerstwie w Białołęce Dworskiej, ukończył kurs drużynowych. W 1939 roku zdał do gimnazjum kolejowego na Pelcowiźnie, po wybuchu wojny kontynuował edukację na tajnych kompletach. W 1940 do więzienia na Pawiaku trafili rodzice Wiktora Rzecznika i jego starszy brat Henryk. - Wtedy właśnie wstąpiłem do Służby Zwycięstwu Polsce, która przekształciła się potem w Związek Walki Zbrojnej i ostatecznie w Armię Krajową. Ukończyłem podziemną podchorążówkę. Jako kapral podchorąży byłem dowódcą drugiej drużyny szkieletowej plutonu 717, którym dowodził sierż. Konstanty Lasecki "Kostek". Pluton wchodził w skład VI kompanii dowodzonej przez por. Jana Raczkowskiego ps. "Motor", który spoczywa w Kwaterze AK na tarchomińskim cmentarzu, zaś szefem VI kompanii był również nieżyjący sierż. Feliks Ufnarski "Wrzos".
Po upadku Powstania Warszawskiego Wiktor Rzecznik wraz z innymi żołnierzami Armii Krajowej po dramatycznej przeprawie przez Wisłę i po przezbrojeniu znalazł się w Brzozówce. Trafił do szpitala w Krogulcu Kiściennej z atakiem wyrostka robaczkowego - do operacji nie doszło, szpital został zbombardowany, a Wiktor Rzecznik został ranny w nogę odłamkiem bomby. Pod Jaktorowem trafił na żołnierzy węgierskich, którzy po odebraniu broni kazali mu uciekać. - Uciekałem, a jakże. Tułałem się po lasach. Podczas wędrówki gdzieś spotkałem swoją matkę i razem zamierzaliśmy dotrzeć w Góry Świętokrzyskie. Pod Tomaszowem Mazowieckim wpadliśmy na patrol żandarmerii i znaleźliśmy się w niemieckim transporcie kolejowym. To był bardzo dziwny transport - widać było, że Niemcy nie mają koncepcji co z nami zrobić. Czuło się koniec wojny, rozprzężenie wroga. Wieźli nas wzdłuż Wału Pomorskiego, aż do Szczecina. Następnie przez Eberswalde, Berlin i Drezno trafiliśmy do Czechosłowacji. Pod Pilznem widziałem zbombardowane zakłady Skody, Niemcy wykorzystywali nas do prac porządkowych po bombardowaniach. Był koniec kwietnia 1945 roku. Transport dojechał do Trzemoszny. Po solidnym bombardowaniu Niemcy uciekli w panice pozostawiając nas w wagonach na torach. Trafiliśmy na oddziały "Bohuna", które dotarły tu z Gór Świętokrzyskich. Wspólnie z nimi wziąłem udział w szturmie na mały obóz koncentracyjny, akcja zakończyła się uwolnieniem więźniów. Potem dopiero dowiedziałem się, że najprawdopodobniej była wśród więźniów żona Edwarda Mikołajczyka.
Do miejsca, w którym znalazł się Wiktor Rzecznik zbliżały się wojska generała Pattona. Wojska amerykańskie od radzieckich dzieliła mała rzeczka. - Nad tą rzeczką pożegnałem matkę i zdecydowałem się przejść na amerykańską stronę. Wiedziałem, że jeśli jako żołnierz Armii Krajowej trafię w ręce Rosjan wyląduję "na niedźwiedziach". Na amerykańskich ciężarówkach rozbrojeni żołnierze "Bohuna", a wśród nich Wiktor Rzecznik przez Austrię dotarli do Erlangen w Niemczech. - To było akademickie miasteczko, tam stacjonowali Amerykanie, u których znalazłem pracę. Pocztą wojskową nawiązałem kontakt z moją ciotką, która mieszkała w USA, ale nie chciałem emigrować, ciągnęło mnie do kraju. Był grudzień 1945 roku, Boże Narodzenie. Wywołałem zachwyt amerykańskich żołnierzy - piękną salę domu akademickiego, gdzie mieszkałem, przystroiłem małymi świerkami, zrobiłem girlandy z gałęzi. I wtedy poczułem wielką tęsknotę za domem. Pisałem do rodziny. Wiedziałem, że rodzice są zdrowi i cali, że moja siostra Sabina znalazła się w Szwecji. - opowiada Wiktor Rzecznik. Sabina Rzecznik miała od dzieciństwa wielkie zacięcie społecznikowskie. Była harcerką, jako nauczycielka przed wojną jeździła na huculszczyznę z misją oświatową i pomocą medyczną. W 1939 roku została powołana na Pocztę Główną do odczytywania komunikatów o nalotach. W czasie Powstania Warszawskiego została złapana przez Niemców i wywieziona do obozu w Ravesbruck, skąd trafiła do Szwecji. Pracowała w Instytucie Rentgenologicznym w Sztokholmie, brała udział w misji do Kenii, podczas której szwedzcy lekarze stosowali terapię promieniami rentgena u kenijczyków chorych na raka. Sabina Rzecznik zmarła w październiku ubiegłego roku.
Wróćmy jednak do wojennych wspomnień. - Kiedy dowiedziałem się, że brat Henryk wrócił z Oświęcimia, ale zmarł na gruźlicę postanowiłem wracać. Transportem kolejowym, przez Dziedzice dotarłem do Polski po Bożym Narodzeniu 1946 roku. Wreszcie byłem w kraju, ale ten kraj bardzo się zmienił. Kiedy w referendum zamiast "3 x tak" pisałem "3 x nie" trafiłem do aresztu, jako były akowiec nie miałem szansy na dobrą pracę. Czas wyleczył wszystkie rany, wielu marzeń nie udało się zrealizować. Dziś jestem członkiem wspomnianej Rady Kombatantów, inspektorem pocztów sztandarowych okręgu Warszawa Powiat Światowego Związku Żołnierzy AK. Zabiegi o świetność Kwatery Żołnierzy Armii Krajowej na Cmentarzu Grzebalnym w Tarchominie to dla mnie i żyjących powstańców dług, który pragniemy spłacić wszystkim żołnierzom poległym w Powstaniu Warszawskim.
Notowała
Elżbieta Gutowska
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej