Ulica księdza Ignacego Kłopotowskiego od końca lat dziewiętnastego wieku nazywana była Szeroką. Była bowiem wówczas najszerszą ulicą Pragi.
O dawnej ulicy Szerokiej wspominamy z panią Janiną Wiktorczyk-Voellnagel, podczas spaceru.
O, tutaj stał dom w którym mieszkałam wraz z rodzicami od początku lat dwudziestych. Szeroka 22 mieszkania 18 - informuje pani Janina. Jakże miłe byłyby wspomnienia gdyby dom ten zachował się i można by wskazać bramę, schody i poręcz po której można było czasami wygodnie zjeżdżać. Ale domu już nie ma. Został zniszczony podczas działań wojennych w 1944 roku. Dziś mniej więcej w tym miejscu zbudowano okazały dom, chyba będzie to przyszły Mister Pragi. A do niedawna istniały tutaj ruiny po zabudowaniach Praskiego Młyna Parowego z wysokim żółtym kominem. Młyn ucierpiał w czasie oblężenia i bombardowania Pragi w 1939 roku. Później w tymże miejscu istniał warsztat mechaniczny, którego nazwy niestety nie pamiętam.
Pani Janina wspominając o domu przy Szerokiej informuje mnie, że sąsiadował on właśnie ze wspaniałym młynem. Wspólne było podwórze. I wspólny dozorca. Nosił nazwisko Wrzosek. Przyjaźniła się z jego córką Krystyną. Dom po numerem 22 należał, tak jak i młyn, do Żyda praskiego. Dom dzierżawiło Wojsko Polskie. Mieszkali tutaj oficerowie garnizonu warszawskiego z rodzinami. Ojciec pani Janiny był jednym z nich. Kapitan Tadeusz Wiktorczyk, były oficer armii austriackiej pochodził ze Stanisławowa. Studia politechniczne odbył we Lwowie. Stanisławów, dziś miasto należące do Ukrainy nosi nazwę Iwano-Frankowsk, było - podobnie jak i cały rejon lwowski swoistym zagłębiem intelektualnym Polski. Stąd wywodziły się wspaniałe rody Polaków-patriotów, ludzi wybitnych. Ojciec pani Janiny jako poddany ówczesnej Austrii brał udział w walkach na froncie włoskim podczas I Wojny Światowej. Został ranny. Ale po wyleczeniu już nie mógł pełnić służby liniowej. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. został zweryfikowany w stopniu kapitana WP i przeszedł do służby administracyjnej. Od 1923 roku przebywał w jednostce w Zegrzu - znanej jako Centrum Łączności. Później przeniesiony został do Rębertowa, a około roku 1926-27 mianowany został komendantem PKU, czyli Powiatowej Komendy Uzupełnień. Przysięgłym cywilom trzeba wytłumaczyć, że tam właśnie rejestrowano poborowych i wręczano kartę powołania do wojska. Ta placówka wojskowa mieściła się w nieistniejącym dziś budynku na tyłach Komory Wodnej (dziś Urzędu Stanu Cywilnego) przy ulicy Szerokiej. Prawdopodobnie budynek ten był pozostałością po zabudowaniach wzniesionych nad Wisłą przez zaborcę rosyjskiego i mieściły się tutaj koszary. Kapitan Tadeusz Wiktorczyk kierował PKU do wybuchu wojny w 1939 roku. Miał etat pułkownika. Na Szerokiej otrzymał mieszkanie służbowe.
Pani Janina przytacza interesujące fakty z życia tej wojskowej kamienicy. Dozorca, o czym oficjalnie było wiadomo, należał PPS. W jednym z pomieszczeń domu mieścił się Związek Metalowców o bardzo lewicowym nastawieniu swych członków. Nikt naturalnie z tego powodu nie represjonował ani dozorcy-socjalisty ani związkowców. Ale kiedy nastały czasy PRL-u i pani Janina, jako córka oficera miała rozliczne kłopoty, które nie należą do tematu naszej rozmowy o dawnej Pradze, wówczas jeden tylko telefon Krystyny, córki wspaniałego dozorcy do odpowiednich władz wystarczył aby pani Janina uznana została za osobę niegroźną dla Polski Ludowej...
W 1939 roku rodziny wojskowych ewakuowały się na wschód Polski. Rodzina państwa Wiktorczyków znalazła się w rodzinnym Stanisławowie. Ale po 17 września kiedy wojska sowieckie zaatakowały Polskę zajmując spory obszar Rzeczypospolitej, uciekinierzy wrócili do Warszawy. Pani Janina wspomina nie tylko o swym wspaniałym ojcu. Także o bracie Zenonie. Absolwent Gimnazjum im. Rejtana w Warszawie. Studiował medycynę. Ale tylko przez trzy lata. Później poświęcił się polonistyce. Był utalentowanym reżyserem, miał spory dorobek literacki. Warszawiacy, ci obecnie w średnim wieku na pewno pamiętają prowadzone przez Zenona Wiktorczyka audycje radiowe znane jako Podwieczorek przy mikrofonie. Niestety kilka lat temu zmarł. Pochowany został na Powązkach.
Powstanie Warszawskie pani Janina przeżyła na lewym brzegu Wisły. Mama natomiast pozostała na Pradze. Kiedy tylko zaistniała możliwość, gdzieś pod koniec lata 1944 roku pani Janina decyduje się i wpław pokonuje Wisłę przedostając się na Pragę. Po zadomowieniu się i co ważne jest razem z mamą, wychodzi za mąż. Niestety, małżeństwo rozpada się. Po siedmiu latach ponownie wychodzi za mąż. Wybrankiem jest Andrzej Voellnagel. Był on siostrzeńcem Emila Gerlacha przedsiębiorcy rodem z Turyngii, którego ojciec Gustaw był przemysłowcem wielkiej rangi, zasłużonym dla Warszawy. Jak by to było dziś, pamiętam piękny sklep firmy G. Gerlach przy ulicy Czystej 4 (obecnie Ossolińskich), gdzie można było kupić maszynę do pisania, pióro wieczne, suwak logarytmiczny, instrumenty geodezyjne i rysunkowe. O rodzinie Gerlachów i Voellnaglów dokładnie informuje historyk Warszawy Tadeusz W. Świątek w jednej z ostatnich swych książek (Rody Starej Warszawy - Bis.Pres 2000). Mąż pani Janiny był z wykształcenia inżynierem. Zaczynał studia w Gdańsku, a kończył na Politechnice Warszawskiej. Był zapalonym fotografem. Bardzo lubił zwierzęta. Został członkiem Związku Artystów Fotografików, a później prezesem tego stowarzyszenia. Był poliglotą. Napisał szereg artykułów na temat prawidłowego tłumaczenia obcych tekstów. Książka zatytułowana Jak nie tłumaczyć tekstów technicznych miała cztery wydania w latach 1973-1998 (Wydawnictwa Naukowo-Techniczne i wyd. TEPIS). Przedwczesna śmierć zabrała tego niezwykle utalentowanego twórcę.
Pani Janina wspomina jak uczestniczyła w pierwszym zebraniu założycielskim Towarzystwa Przyjaciół Pragi. Opowiada o latach szkolnych. Z łezką w oku wspomina szkołę Rzeszotarskiej przy Konopackiej. Tutaj pod przykrywką Szkoły Gospodarstwa Domowego prowadzono podczas okupacji zajęcia szkolne. Tutaj zakończyła naukę otrzymując świadectwo tzw. małej matury. Uprzednio w Stanisławowie była uczennicą Sióstr Urszulanek. W 1944 roku w szkole Sióstr Zmartwychstanek uzyskała świadectwo dojrzałości. Spotyka się z dawnymi koleżankami, które nawet wytykają jej, że jest dziewczyną z Pragi. Jakby to było coś gorszego. Pani Janina wie doskonale tak jak i ja, że to jest bardzo chwalebne miano. Od 40 lat mieszka na Pradze. Tym razem w jej południowej części na Saskiej Kępie. Ale do Starej Pragi wraca co niedzielę: na sumę do katedry św. Floriana. Wspomina uroczystość sakramentu bierzmowania, który otrzymała właśnie u Floriana. Ba, córka pani Janiny brała w naszej katedrze ślub. Dodam, że córka jest filologiem, germanistką z zawodu nauczycielką i udziela się w pracach Unii Europejskiej w Brukseli. Zięć pani Janiny jest archeologiem. Dnia by nam nie starczyło do wysłuchania wszystkich wspomnień. Ale o jeszcze jednym warto napisać. Mama pani Janiny była opiekunką Weteranów 1863 roku. Organizowała spotkania. Nie zapominając o podarunkach podczas dni świątecznych w ciastach i słodyczach. Odwiedzała zatem Dom Żołnierza, gdzie weterani mieli Salę Tradycji, jak i siedzibę byłych powstańców przy ulicy Jagiellońskiej. Może na tym patriotycznym wspomnieniu zakończymy spacer po dawnej ulicy Szerokiej.
Tekst i foto Paweł Elsztein
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej