Port Praski 13 lat czeka na plan

Już prawie 13 lat upłynęło, odkąd Rada Miasta st. Warszawy w lipcu 2005 r. podjęła uchwałę w sprawie przystąpienia do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego rejonu Portu Praskiego. Planu, którego do dziś, mimo dwóch publicznych wyłożeń – w 2011 r. i 2015 r. – nie uchwalono. W tym drugim przypadku, mimo upływu kolejnych 3 lat, nawet nie udostępniono do publicznej wiadomości listy zgłoszonych do planu uwag. Dla przypomnienia, lista uwag zgłoszonych w 2011 r. liczyła prawie 500 stron.

Tym samym jeden z najcenniejszych na Pradze terenów inwestycyjnych i przyrodniczych o powierzchni 102 hektarów (wg uchwały o przystąpieniu do sporządzenia planu) wciąż czeka na dokument, który raz na zawsze (przynajmniej w realiach warszawskich) ureguluje tę przestrzeń zarówno pod kątem interesów inwestorów, jak i potrzeb i oczekiwań obecnych i przyszłych mieszkańców Pragi związanych z zapewnieniem odpowiednich dróg, placów miejskich i różnych miejsc użyteczności publicznej, takich jak szkoły, przedszkola itp.

Brak planu miejscowego nie oznacza, że w samym porcie i jego otoczeniu nic się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, od kilku lat wspominany obszar jest sukcesywnie zabudowywany, głównie z przeznaczeniem na cele mieszkaniowe. Jak grzyby po deszczu, kolejne budynki pojawiają się wzdłuż ulicy Okrzei, od strony Wrzesińskiej czy przy Sierakowskiego. W większości jest to nowa zabudowa, na pierwszy rzut oka efektowna pod względem modnej dziś prostoty elewacji, ale budząca mieszane uczucia ze względu na gabaryty, dość mocno odbiegające od stojących w pobliżu kamienic-ostańców, pamiętających jeszcze XIX w. Wynika to w dużej mierze z faktu projektowania nowych budynków w oparciu o uzyskiwane dla każdej z inwestycji warunki zabudowy, czyli popularne „wz-tki”. Decyzja o warunkach zabudowy została wprowadzona przepisami ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym z 2003 r., jako tymczasowe rozwiązanie pozwalające inwestorom zagospodarowywać tereny, dla których plan miejscowy nie obowiązuje. Niestety, w polskich realiach rozwiązania tymczasowe często funkcjonują latami. Nie inaczej jest w Warszawie, w przypadku której zaledwie ok. 35 proc. powierzchni jest pokryte planami miejscowymi. W praktyce oznacza to tyle, że na pozostałych 2/3 gruntów inwestycje powstają w oparciu o decyzje urzędników, podejmowane w dzielnicowych wydziałach architektury (w przypadku mniejszych kubaturowo inwestycji, a np. głównie takie powstają póki co w okolicy Portu Praskiego) lub w Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego.

Wielu urbanistów krytykuje taką sytuację, od lat domagając się przyspieszenia procedur planistycznych (w przypadku Warszawy średni czas przyjmowania planu miejscowego to kilkanaście lat) oraz eliminacji wz-tek z porządku prawnego. W tym ostatnim przypadku wytaczane są działa różnego kalibru, od zarzutów związanych z pogłębianiem się chaosu przestrzennego (zdarza się, że wz-tki mocno odbiegają od zapisów studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, na podstawie którego przygotowywane są plany miejscowe) oraz wydłużaniem procesu inwestycyjnego (inwestor po otrzymaniu wz-tki musi jeszcze wystąpić o pozwolenie na budowę), aż po zarzuty korupcjogenne, dotyczące otrzymywania przez urzędników różnego rodzaju gratyfikacji od inwestorów za wydanie korzystnych dla tych ostatnich decyzji.

Chcąc uniknąć wspominanej krytyki i różnych zarzutów, również tych natury etycznej, urzędnicy powinni dążyć do jak najszybszego doprowadzenia do końca procedury planistycznej dla Portu Praskiego i tych części Pragi, dla których również od lat trwają prace nad przygotowaniem m.p.z.p. Powinni do tego dążyć także przedstawiciele mieszkańców w lokalnym samorządzie. Tego, a nie występowania choćby w najbardziej efektownych materiałach promujących głównie aktywność inwestorów, oczekują od nich ich wyborcy.

MIC