Plaża pojawia się i znika

Kosztowała ponad 100 tys. złotych. I tak nagle jak w grudniu się pojawiła, tak równie szybko w lutym zniknęła. Podobno z powodu konieczności konserwacji urządzeń.

W typowym dla plażowania okresie, to znaczy pod koniec grudnia, nad Wisłą na wysokości ulicy Aluzyjnej powstała druga plaża w Białołęce. Jej projekt w zeszłorocznym budżecie obywatelskim zgłosili Patryk Król i Piotr Cieszkowski. Inwestycja obejmowała wiklinową altanę i coś w rodzaju szałasu, boisko do siatkówki oraz miejsce na grilla. Stanął też drewniany stolik z ławkami i piaskownica w kształcie kadłuba łodzi.

Po kilku tygodniach oczekiwania na plażowiczów, a dokładnie 19 lutego, wszystkie urządzenia, poza wiklinową altaną, zostały zdemontowane. Oficjalnie, jak wyjaśnił to Zarząd Zieleni w mediach społecznościowych, z powodu konserwacji i lepszego usadowienia w gruncie.

- Urządzenia znajdujące się na terenie zalewowym nie są trwale związane z podłożem, co umożliwia sprawne przeprowadzenie tego typu prac – zaznacza Zarząd Zieleni. Deklaruje też, że po ich zakończeniu, wyposażenie wróci na miejsce i teren plaży zostanie uporządkowany.

Tak naprawdę plaża okazała się samowolą budowlaną. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska stwierdziła, że ratusz nie miał pozwolenia na jej stworzenie. Inwestycja dotyczy bowiem obszaru rezerwatu przyrody £awice Kiełpińskie.
- Na jej realizację potrzebne jest uzyskanie decyzji zezwalającej na odstępstwa od zakazów obowiązujących w tym rezerwacie oraz wydanie zarządzenia w sprawie udostępnienia rezerwatu. Takiej zgody nie było – powiedziała Agata Antonowicz z RDOŚ.

Inwestor, czyli Zarząd Zieleni miasta Warszawy najpierw inwestycję zrealizował, a dopiero potem wystąpił z wnioskiem o uzgodnienie warunków. Prawdopodobnie zresztą  zezwolenie dostanie i urządzenia plażowe rzeczywiście nad Wisłę powrócą.

Do sprawy odniósł się też rzecznik stołecznego ratusza, Kamil Dąbrowa, uspokajając, że plaża na Białołęce nie zniknie definitywnie, a jej wyposażenie po konserwacji zostanie na nowo zainstalowane.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie obawy mieszkańców, że ich pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Przecież demontaż urządzeń też kosztuje. Może się okazać, że nie starczy środków na ponowną instalację. Grunt to dobra kolejność i organizacja pracy.

JK