Mini przewodnik "Z folklorem po Pradze" (3)
"Schron u marynarza"
Dziś spotykamy się w "Schronie u marynarza" przy ulicy Brzeskiej 31. Sama ulica należy do tzw. kultowych!
Obrosła już wielką legendą. Nazwa jej wywodzi się od Dworca Brzeskiego (Terespolskiego), obecnie Wschodniego.
Krążą o niej bardzo różne opinie. Jedni odsądzają ją od czci i wiary uważają ją za siedlisko wszelkich
patologii, inni podkreślają jej "magiczność", która przejawia się w trwaniu tradycji rzemieślniczych,
handlowych, gastronomicznych, czy właśnie folkloru. O tym jak różne mogą być stanowiska w tej sprawie
niech świadczą poniższe cytaty.
Pierwszy pochodzi z tomu wspomnień Artura Nadolskiego pt. "Chłopak z dzikiego zachodu" (rejon przedwojennej Zachodniej Dzielnicy Przemysłowej tj. ulic Żelaznej, Chłodnej, Ogrodowej, Wroniej, Łuckiej). Jego autor o Brzeskiej pisze co następuje: "Praga, a szczególnie okolice ulicy Brzeskiej maja złą sławę dzielnicy mętów społecznych, warszawskiego folkloru plebejskiego. Ale cóż to za Warszawa? - to właśnie subkultura przedmieść". Opinia ta wydaje mi się bardzo uproszczona i krzywdząca. Jest mi tym bardziej przykro, że wypowiada nią mój ziomek z "dzikiego zachodu", bowiem dzieciństwo spędziłem właśnie tam na ulicy Żelaznej. O wiele bardziej odpowiada mi wyważone stanowisko M. Pilicha, znanego ze swych monograficznych artykułów o ulicach Pragi, publikowanych na łamach NGP. "W powszechnej świadomości utrwalił się negatywny wizerunek Brzeskiej. Nie jest to wina ulicy jako takiej, lecz powojennych urzędniczych decyzji, które utworzyły tu z czasem, jak w innych miejscach na Pradze skupiska ludzi z tzw. marginesu społecznego. Wiele powojennych kamienic i to w całej Warszawie zasiedlano osobami eksmitowanymi, dodatkowo doszedł jeszcze problem tzw. dzikich lokatorów. Domy skazywano na powolną zagładę przez pozbawienie ich jakichkolwiek remontów. Skuwano do gołych cegieł tynki i dekoracje fasad, zrywano balkony. Kreowano w ten sposób Pragę na miejsce wszelkiego zacofania, zbiór ludzi i domów z minionej epoki, dla których nie było miejsca w ustroju powszechnej szczęśliwości." Od siebie dodam, że w okolicach ulicy Brzeskiej spędzili swe dzieciństwo i młodość Wiesław Ochman - światowej sławy tenor, czy Marek Piwowski - reżyser filmowy, twórca uznanego za najlepszy film polski XX w. "Rejsu". Pomieszkiwał tu Stanisław Wielanek. Lata wojny spędziła tu (w kamienicy pod nr 5) Sabina Krawczyńska- autorka tomu wspomnień z lat okupacji, wdowa po rozstrzelanym w Katyniu poecie "Kwadrygi" Władysławie Sebyle. W latach 90 prowadził tu w Wielki Piątek Drogę Krzyżową ks. prałat Mikulski. Brzeska była też "bohaterką" filmu pt. "Róg Brzeskiej i Capri". Po tych referencjach przytoczę jeszcze jedną opinię puentującą dyskusję na temat Brzeskiej. Jej autorką jest Maria Terlecka, która tak pisała na temat omawianej ulicy na łamach tygodnika "Stolica" w 1979 r.: "Popatrzmy więc na tę ulicę w ostatniej jej godzinie nie jak na siedliskio zła, ale jak na staruszkę, która miała biedne, ale i bogate życie i nic co ludzkie nie było jej obce." W 1946 r. do spółki z właścicielem restauracji o przedwojennych i okupacyjnych tradycjach Józefem Bednarskim wszedł legendarny Wincenty Andruszkiewicz - przedwojenny marynarz. Wówczas to lokal przyjął nazwę "Schron u marynarza". Pan Wincenty - człowiek ważący ok. ćwierć tony - przed 1939 r. służył w marynarce wojennej na łodzi podwodnej "Wilk", także na stawiczu min "Gryfie". Na tym ostatnim pływał do 3. 09. 1939 r., kiedy to dostał się do niewoli. Wrócił do Warszawy w listopadzie 1940 r., jako inwalida wojenny. W czasie okupacji handlował na Bazarze Różyckiego świetną kaszanką wiejską, karczewską kiełbasą, a także bimberkiem. Na zlecenie organizacji podziemnej skupował broń od niemieckich żołnierzy. Restauracja "Schron u marynarza" słynęła ze znakomitych flaków podawanych tradycyjnie w czwartek. Pan Wincenty siedział ze względu na swą wagę za kasą. O to, aby życie restauratora nie było bezkonfliktowe zadbała tzw. władza ludowa, nękając go ustawicznie inspekcjami. Nie dość tego, pewnego razu milicja obywatelska wykryła w jego mieszkaniu trzy butelki koniaku gruzińskiego, co było wówczas karalne i W. Andruszkiewicz poszedł za nie siedzieć na Gęsiówce. Mimo dużej zręczności w omijaniu okupacyjnych przepisów pan Wincenty pokonany został przez PRL-owskich urzędników. Ze względu na wysokie domiary wraz ze swym wspólnikiem Józefem Bednarskim zmuszeni byli zamknąć interes. W. Andruszkiewicz zmarł w 1964 r., J. Bednarski w 1993 r. Jeżeli pragniesz drogi Czytelniku dowiedzieć się więcej o "Schronie u mrynarza" i jego właścicielach, oraz o innych niekoniecznie praskich restauracjach gorąco polecam Ci książkę W. Wiernickiego pt. "To były knajpy" z niej bowiem korzystałem przy redakcji niniejszego artykułu.
Tadeusz Czarnecki-Babicki
|