Wielkanoc
Koncert w Katedrze Praskiej
Tradycyjnie, przed świętami wielkanocnymi władze dzielnicy Praga Północ zorganizowały
wielkopostny koncert praski. W niedzielne popołudnie, 17 marca do katedry św. Floriana
przybyło bardzo wielu miłośników muzyki i pięknego słowa. Wykonawcami byli: Praska Orkiestra
Kameralna „Warszawscy Wirtuozi” pod dyrekcją Wojciecha Walaska oraz soliści: światowej sławy
mezzosopran Anna Radziejewska, znakomita aktorka Maja Komorowska, aktor Teatru Muzycznego
„Roma” Jerzy Woźniak, a także muzyczna młodzież: Emilia Walasek - skrzypce, Wojciech Walasek
jr. - altówka.
W programie znalazły się takie dzieła jak: koncert d-moll na dwoje skrzypiec J.S.Bacha
(z bardzo nastrojową drugą częścią utworu - Largo, ma non tanto); Maginificat (hymn) Karola
Wojtyły w interpretacji Jerzego Woźniaka; Stabat Mater A. Vivaldiego na mezzosopran i
orkiestrę kameralną.
Występująca po raz pierwszy w Katedrze Praskiej Maja Komorowska była pod wrażeniem wspaniałej
atmosfery i żywego zainteresowania licznie zgromadzonej publiczności. Powiedziała o tym
przed recytacją „Litanii” Cypriana Kamila Norwida. Piękny, ale trudny poetycki tekst
przekazała z ogromną maestrią i wirtuozerią.
Owacją na stojąco publiczność podziękowała za mistrzowskie wykonanie Symfonii koncertującej
Es-dur na skrzypce i altówkę V.A. Mozarta.
Koncert prowadził, jak w latach poprzednich Adam Martin, naczelnik Wydziału Kultury Urzędu
Dzielnicy Praga Północ, od 1 marca dyrektor Domu Kultury Dzielnicy.
Patronat honorowy nad koncertem sprawował dyrektor zarządu Dzielnicy Praga Północ Ireneusz
Tondera. Patronami medialnymi byli: Spotkania z Warszawą, Trybuna, Oferta, Życie Warszawy,
Super Expres i Nowa Gazeta Praska.
K
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej
Wielkanocne symbole
Baranek, zwierzę czyste, łagodne i cierpliwe, które nie wyrządza żadnych szkód,
od tysiącleci był uważany przez ludy Bliskiego Wschodu za stworzenie szczególnie miłe Bogu.
W tradycji żydowskiej, a potem chrześcijańskiej, symbolizował ofiarę składaną dla pojednania
ludzi ze Stwórcą. Na głaz, na którym Abraham miał złożyć syna, popłynęła krew baranka.
Dla pierwszych chrześcijan baranek stał się symbolem Chrystusa, który sam był na Golgocie
ofiarą przebłagalną - bez słowa skargi oddał życie za całą ludzkość.
Święconka
W Wielką Sobotę w kościołach święci się potrawy. Dawniej - to kapłan jeździł do majątków i
święcił uginające się pod jadłem pańskie stoły i koszyki przyniesione przez całą wieś.
Kosz ze święconym obnoszono po całym gospodarstwie aby zapewnić zdrowie, bezpieczeństwo i
dobrobyt. Ze święconych potraw nic nie mogło się zmarnować - nawet kości, które przekazywano
dla psów. Miały je chronić przed wścieklizną. Dzisiaj - zazwyczaj całe rodziny idą ze
święconką do swoich parafialnych kościołów. Koszyczki z chlebem, wędliną, solą, pisankami,
przyozdobione haftowanymi serwetkami stawiane są na wspólnym stole i po krótkiej
modlitwie święcone są przez kapłana. Ogromnym zaszczytem jest niesienie święconki.
Zjedzenie jajek podczas śniadania wielkanocnego (pierwszy raz od środy popielcowej)
zapewnia zdrowie, pomyślność i płodność. W święconym nie mogło zabraknąć soli, która
odstrasza wszelkie zło.
Dawniej w Wielką Sobotę święcono nie tylko potrawy, także: ogień - układano stos ze starych
krzyży i gałęzi tarniny i rozpalano ogromne ognisko, które potem skrapiano wodą; każdy
zabierał ze sobą kawałki nadpalonych gałązek, które miały ochronić dom przed piorunami,
pola przed gradobiciem, a ludziom przynosić szczęście.
Wodę, którą skrapiano gospodarstwo i domowników, przed siewem kropiono wodą zboża i
ziemniaki przed sadzeniem. Święcona woda przywracała zdrowie chorym, błogosławiono
nią noworodków i nowożeńców.
Zajączek a także króliczek - to przedstawiciel natury odradzającej się po długiej zimowej
przerwie. Widok małych zajęcy hasających po polach z zieloną oziminą, dawał znak, że
skończył się czas mrozów i walki o przetrwanie. Dla ludów germańskich zwierzęta te uosabiały
zdrowie i płodność. Do Polski wizerunki tych zwierząt z okazji Świąt Wielkiej Nocy pojawiły
się na początku ubiegłego wieku.
Kurczak - w wielkanocnej obrzędowości jajko odgrywa ważną rolę gdzie z martwej rzeczy w
jednej chwili rodzi się życie. Nic dziwnego, że nie może zabraknąć wśród wielkanocnych
symboli ani kurczaczków, ani kaczuszek.
Wielkanocne obyczaje
Wielkanoc jest w tradycji chrześcijańskiej największym i najbardziej uroczyście celebrowanym
świętem dorocznym. Równocześnie jest częścią całego wiosennego cyklu świątecznego, w którym
splatają się i wzajemnie przenikają religijne obrzędy oraz liczne rytuały ludowe i pogańskie.
Zarówno w liturgii kościelnej, jak i w tradycji ludowej wiosenny cykl świąteczny rozpoczyna
się w Środę Popielcową, zwaną też Popielcem lub Środą Wstępną, otwierającą Wielki Post. Mimo
smutnego w tym dniu nabożeństwa i posypywania głów popiołem, Popielec był też okazją do
wesołych żartów. W połowie ubiegłego wieku warszawskie wyrostki przyczepiały pannom do ubrań
klocki drewniane czy też patyczki na znak, że nie zdołały w ciągu zapustów wyjść za mąż.
Wywoływało to zawsze dużo nieporozumień i uciechy. W ten dzień również kto tylko mógł jechał
do Wilanowa. Niegdyś odbywał się tam bal rzeźników, potem zabawa ta stała się modna w całej
Warszawie. Łukasz Gołębiowski w swoich wspomnieniach szacuje liczbę wszelkiego rodzaju
pojazdów, które tego dnia znajdowały się w Wilanowie na 450 - 1000. Kto nie mógł być w
Wilanowie, dochodził przynajmniej do ogrodowej kawiarni na Placu Trzech Krzyży.
Środa Popielcowa była więc świętem wielce osobliwym, przedziwną mieszaniną całkowicie
odmiennych zwyczajów, świętem, które cechowała zarówno rozhukana wesołość, jak i powaga
oraz skupienie właściwe rozpoczynającemu się Wielkiemu Postowi.
Sześciotygodniowy Wielki Post to czas umartwień. Zwłaszcza na wsi, mięso, tłuszcze a nawet
nabiał i cukier niemal całkowicie znikały ze stołów. Żywiono się głównie przysłowiowym żurem,
kartoflami, gotowaną rzepą, chlebem, sokiem z kwaszonej kapusty i zupą postną „kapuśniarką”
oraz niewielką ilością solonych śledzi. Potrawy kraszono skąpo olejem lnianym lub konopnym.
Do takich postów często zmuszały ludzi nie tylko względy religijne, ale także konieczność,
trudne warunki życia i bieda. Podczas Wielkiego Postu narzucano sobie inne jeszcze umartwienia.
Wiele osób np. całkowicie rezygnowało z palenia tytoniu. Odkładano też instrumenty muzyczne.
Na całe sześć tygodni ustawało życie towarzyskie. Zastępowało je wspólne odmawianie pacierzy
i czasem wspólna lektura pobożnych książek.
Ciszę tę i spokój, w połowie okresu wielkopostnego, przerywały hałaśliwe obchody Półpościa
zwanego też Śródpościem. Drewniane młoty z hukiem „wybijały” połowę postu. Ze wszystkich
stron dobiegał głośny klekot drewnianych kołatek, grzechotek, terkotek ( bo tylko takich
instrumentów wolno było używać). Ze śmiechem wykrzykiwano: „półpoście, półpoście”, a o
drzwi domów, zamieszkanych przez urodziwe panny rozbijano skorupy garnków. Zabawy takie
i zgiełk tolerowane były przez najpobożniejsze osoby. Zapowiadały bowiem zbliżanie się wesołego
czasu świątecznego.
Wstępny ceremoniał świąteczny rozpoczynał się w Niedzielę Palmową czyli Kwietną połykaniem -
choćby symbolicznym - poświęconych bazi wierzbowych i uderzaniem się gałązkami wierzbiny, aby
przekazać sobie ich życiodajną moc. Wielki Tydzień, jaki później następował, był i pozostał
porą intensywnych przygotowań do Świąt i obfitował w rozliczne zwyczaje.
W Wielką Środę młodzież topiła Judasza uformowanego ze starych gałganów lub ze słomy. Zwyczaj
ten opisuje Kazimierz Władysław Wójcicki:
„...całe Stare Miasto wraz z bocznymi ulicami wybiegało pod kościół Panny Maryi na Nowym
Mieście dla widzenia śmierci Judasza. Chłopcy od szewców w towarzystwie pacholąt rybaków
dużą ze słomy lalkę, dziwacznie przystrojoną, wciągali na wysoką wieżę kościoła, stamtąd
zrzucali ją na bruk wśród okrzyków przekleństwa, po czym bili kijami; gdy przywiązano jej
do szyi duży kamień, gromadnie ciągniętą na sznurze topiono w nurtach Wisły.”
Na pamiątkę umycia nóg apostołom przez Chrystusa przed ostatnią wieczerzą, w Wielki Czwartek,
biskupi, królowie polscy, wielmoże i bogacze obmywali nogi dwunastu nędzarzom, na znak
chrześcijańskiej pokory, równości, miłości bliźniego i braterstwa. Biedaków tych zawsze
hojnie obdarzano i zapraszano na wieczerzę. Ponoć król Stanisław August Poniatowski, w
Wielki Czwartek sam usługiwał podczas wieczerzy zaproszonym na nią żebrakom.
W Wielki Piątek, dzień największej żałoby, w bocznych nawach kościołów odsłaniano groby
Chrystusa, a grozę tego dnia podnosiły pochody tzw. kapników. Byli to zakapturzeni pokutnicy,
których gromady ciągnęły do kościołów. Tam zrywali z pleców okrycia i głośno lamentując i
krzycząc, na oczach tłumów biczowali się, pokazując swe przerażające, spływające krwią
rany. Niekiedy odgrywali sceny biczowania Chrystusa, potrącając i bijąc jednego ze swych
towarzyszy, w koronie z cierni i krzyżem na ramionach. Jędrzej Kitowicz dopatrywał się
niekiedy w tych praktykach teatralnej pozy, zamiast prawdziwej pobożności. Niemniej jednak
pochody kapników i ich zbroczone krwią bicze musiały wywierać ogromne wrażenie na
przychodzących do kościoła wiernych.
Po południu rozpoczynało się oglądanie grobów, według dawnego zwyczaju, przywiezionego do
Polski najprawdopodobniej z Czech lub Niemiec. Zewnętrzna okazałość, ambicje poszczególnych
zgromadzeń zakonnych ( w czym celowali przede wszystkim jezuici i misjonarze) w urządzaniu
grobów sprawiła, że bogactwem i wystawnością polskie groby olśniewały cudzoziemców. Francuz
Jean de Laboureur, który oglądał groby w kościołach warszawskich w XVII wieku, pisał:
...we wszystkich prawie grobach leżał Pan Jezus umarły, przy nim Matka Najświętsza; widać
było rozpadającą się ziemię i niebios różne obroty; wszystko to nader okazałe dla
nieprzeliczonej liczby lamp i świec jarzących. Grób w kościele jezuitów był cały złożony z
pałaszów, szyszaków i broni prawdziwej; wszędzie muzyka słyszeć się dawała.
W niektórych kościołach urządzano groby ruchome - „lwy błyskały oczami szklanymi, kolorami
iskrzącymi się napuszczonymi i światłem z tyłu oświeconymi, wachlowały jęzorami z paszczęk
wywieszonymi. Morze bałwany swoje miotało, Longin siedzący na koniu zbliżał się do boku
Chrystusowego z włócznią. Maryje stojące pod krzyżem ręce do oczów podnosiły i jakoby
zemdlone na dół opuszczały.(...) Ozdabiano te groby rzeźbą, malowaniem, przesadzając się
jedni nad drugich w ozdobności...” (J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III).
Przy grobach straż sprawowały specjalne warty. Tradycją było, że np. w kościele kolegiackim
św. Jana straż pełnili „drabanci” czyli żołnierze ze straży przybocznej królowej, a u św.
Trójcy - artyleria konna.
W miastach, gdzie kościołów było dużo, do dobrego tonu należało obejść wszystkie ważniejsze,
spędzić kilka chwil na modlitwie, a także złożyć datek na biednych. W XVIII wieku zwyczaj
odwiedzania grobów nabrał charakteru przede wszystkim towarzyskich spotkań. Tak o tym, dość
krytycznie pisze w swoich pamiętnikach w latach 1791-1793 inflantczyk, Fryderyk Szulc:
Odwiedzanie grobów w Wielkim Tygodniu to rodzaj rozrywki.(...) Towarzystwa umawiają się tam
a tam spotykać, dowiedziawszy się wprzódy, w których kościołach wystawa najwspanialsza. Jadą
powozami i konno, przy wnijściu zachowują pozory, klękają lub schylają się przed jaśniejącym
grobem i zasiadają zaraz na krzesłach wpatrując się w przechodzące tłumy, zaczepiając
znajomych, rozmawiając o wielu niepobożnych przedmiotach...
Ściśle związane z wielkopiątkową tradycją były też niegdyś kwesty. W każdym kościele panie
z towarzystwa kwestowały na biednych. Pieniądze zebrane w czasie tych kwest przeznaczano na
pomoc ubogim, budowę przytułków, szpitali, sierocińców, domów dziecka. A im piękniejsze
kobiety kwestowały, tym pieniędzy było więcej.
W Wielki Piątek żegnano postne potrawy. Odbywało się to w sposób dość urozmaicony - wylewano
na głowę wcześniej upatrzonej ofiary żur lub wieszano na drzewie śledzia, karząc go za to,
że przez sześć tygodni niepodzielnie panował na stole. Po domach snuły się już smakowite
zapachy, bo przygotowywano całe świąteczne jadło zwane „święconym”. Modły i pobożne praktyki
trzeba było pogodzić z wielkim gotowaniem i pieczeniem. Pieczono chleby, bułki i kołacze, a
także ciasta słodkie. Pod pierzynami i grubymi puchowymi poduchami rosły placki i drożdżowe
baby - specjalność kuchni polskiej. W bogatych domach wyrabiano je z co najmniej kopy jaj,
mleka, masła i korzeni; a kiedy już rosły w cieple niedopuszczalne były przeciągi, trzaskanie
drzwiami a nawet głośniejsza rozmowa, aby ciasto nie opadło. Kończono też wędzenie kiełbas
i gotowanie szynek. Aż do rezurekcji nie wolno było jednak nawet spróbować żadnego z tych
świątecznych smakołyków. Na ich temat pisano żartobliwe wierszyki. Oto utwór z zeszłego
stulecia poświęcony mazurkowi:
Hej, mazurek wielkanocny
Ma przeróżne zwrotki
Lecz sens zawsze ich jednaki:
Słodki, słodki, słodki.
Z marcepana, czekolady,
Masy lub szarlotki
Jest mazurek ten przedziwny
Słodki, słodki, słodki.
Obyczaj stołu świątecznego nie uległ większej zmianie i w początkach naszego stulecia.
Fundament najskromniejszego święconego - pisał w swych wspomnieniach I. Baliński - stanowiła
szynka i jajka na twardo. Warszawskie szynki do gotowania i gotowane były znakomite: przez
wiele lat słynął z nich Hammer na Nowym Świecie. Nad ptactwem królował indyk, ale rywalizował
z nim w domach litewskich, które urządzały święcone w Warszawie, głuszec i cietrzew (...)
Zwyczaj farbowania jaj kwitł w całej pełni; najwięcej używano do tego cebuli, nadającej
żółty kolor, a później różnych farb chemicznych.
Prasa wychodziła zawsze w zwiększonej objętości „numerów specjalnych” a przebieg świąt był
zazwyczaj szczegółowo omawiany. Organizowano różne zabawy ludowe. W roku 1873 zabawy w
czasie świąt wielkanocnych odbywały się na placu Ujazdowskim. Zdawał z nich sprawę Henryk
Sienkiewicz w kronice „Gazety Polskiej”:
„...tłumy mężczyzn i kobiet śpieszą na plac Ujazdowski, gdzie corocznie czekają na nie
budy teatralne, huśtawki, karuzele, młyny diabelskie, oraz ów historyczny, wygładzony i
wymydlony słup, na którym najszczęśliwszy czy najzręczniejszy zwycięzca, znajduje ubranie,
zegarek, kilka rubli, a na koniec butelkę wina dla pokrzepienia sił zwątlonych. W budach
teatralnych najgłówniejszą rolę grają błazny, jak dawniej mówiono, trefnisie, których
zadaniem pobudzać tłum do śmiechu. A wesoły tłum niewiele do śmiechu potrzebuje...
Po spędzonej w gronie rodzinnym Niedzieli nadchodził dzień harców i swawoli - Poniedziałek
Wielkanocny, którego głównym i najważniejszym zwyczajem był i pozostał dotychczas dyngus,
zwany też śmigusem. Zaczynała się „swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem,
jako też między dystyngowanymi” - mówił Kitowicz. Najważniejszą bowiem cechą całych Świąt
Wielkanocnych jest radość życia pobudzana każdego roku przez odradzanie się przyrody na
wiosnę. I radości tej nie mogą przytłumić ani umartwienia i powaga wielkopostna, ani nawet
smutek i żałoba Wielkiego Tygodnia. Są one wprowadzeniem do radosnego, wiosennego świętowania.
Joanna Kiwilszo
|