Artur Dutkiewicz, rocznik 1958, znakomity pianista jazzowy i kompozytor, jego pianistyka solowa to improwizacje autorskie zawierające elementy rythm & bluesa, muzyki klasycznej i etnicznej. Od kilku miesięcy mieszkaniec Białołęki.
Jak zaczęła się Pańska droga do jazzu?
Zainteresowanie muzyką towarzyszyło mi od dzieciństwa. Mój ojciec był pedagogiem i muzykiem - grał na skrzypcach. Naukę gry na fortepianie rozpocząłem w wieku 11 lat, a moja przygoda z jazzem zaczęła się, gdy jako czternastolatek muzykowałem w domu kultury w rodzinnym Pińczowie. W 1974 roku na konkursie pianistów jazzowych w Kielcach (w jury zasiadał m.in. Adam Makowicz) zdobyłem pierwszą nagrodę. Wówczas wziął mnie pod swoje skrzydła Włodzimierz Kutrzeba, profesor klasy fortepianu kieleckiej Akademii Muzycznej. Dwa lata później była nagroda specjalna na konkursie improwizacji jazzowej w Katowicach. Los poniekąd zdecydował za mnie - nagrodą był wstęp bez egzaminu na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach - był to wybór całkowicie zgodny z moimi zainteresowaniami.
Nagród, wyróżnień i sukcesów było chyba więcej ...
Tak - nagroda na Międzynarodowym Festiwalu Pianistów Jazzowych w Kaliszu, wyróżnienie na festiwalu Jazz nad Odrą, pierwsza nagroda na konkursie kompozytorskim Jazz Jantar. Jako pierwszy w historii polski pianista znalazłem się w finale konkursu im. Teloniusa Monka (wybitny nieżyjący czarnoskóry amerykański pianista jazzowy i kompozytor, klasyk jazzu - przyp. red.) w Waszyngtonie. No i oczywiście trasy koncertowe w kraju i na świecie. Mój pierwszy własny zespół nazywał się Sunday Trio - to z nim właśnie otrzymałem wyróżnienie na Jazz nad Odrą. Równolegle pojawiło się zainteresowanie muzyką funk, soul i pop. W latach 70. i 80. współpracowałem z Krystyną Prońko i grupą Kosma Band. W Teatrze Muzycznym w Gdyni dyrygowałem rock-operą Kolęda Nocka. W 1986 roku na dobre przeniosłem się do Warszawy - to okres współpracy z Czesławem Małym Bartkowskim i Andrzejem Cudzichem, a także początek trwającej dziesięć lat współpracy z wybitnym saksofonistą Tomaszem Szukalskim. Koncertowaliśmy m.in. w Holandii, Francji, na Węgrzech, w ówczesnym ZSRR, a nawet w egzotycznej Etiopii. Nasza wspólna płyta Tina Blues została płytą roku 87 w plebiscycie pisma Jazz Forum. Pod koniec lat 80. współpracowałem również z Kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego. Koncertowaliśmy w kraju, a także w RFN, Danii, we Włoszech. W tamtym czasie dawałem również recitale solowe - sporym sukcesem był występ na Targach Muzycznych Midem w Cannes, połączony z transmisją radiową, recitale w Filharmonii Narodowej i w salach koncertowych Paryża i Londynu. Na początku lat 90. często wyjeżdżałem do Francji - grałem tam z francuskimi jazzmanami - Alaine Brunetem i Pierre Michelotem. Koniec lat 90. to m.in. współpraca z bluesmanem Tadeuszem Nalepą (lider legendarnych Breakoutów) i Carlosem Johnsonem, a także z mieszkającym wówczas w Polsce amerykańskim gitarzystą Brandonem Furmanem. Dziś gram w dwóch założonych przez siebie zespołach - akustycznym - z Andrzejem Cudzichem i Łukaszem Żytą i elektrycznym ze znakomitymi muzykami - Grzegorzem Grzybem, Marcinem Pospieszalskim i Maciejem Sikałą. Mam na swoim koncie dwie płyty autorskie - Błękitna Ścieżka i Lady Walking i wiele nagranych m.in. z Tomaszem Szukalskim, Zbigniewem Namysłowskim i amerykańską wokalistką Deborah Brown, z mieszkającą w USA Grażyną Auguścik, z wokalistą Markiem Bałatą. Dużo aranżuję i komponuję.
Zdaje się, że współpraca z Teatrem Muzycznym w Gdyni to nie jedyny teatralny epizod w Pańskiej karierze ...
Rzeczywiście, na początku lat 80. współpracowałem z Teatrem Instrumentalnym Ryszarda Miśka w rolach aktora i muzyka połączonych w jedno. Ryszard Misiek ukuł nawet termin na określenie tego dość niezwykłego połączenia dwóch ról - muzitor. Ten termin wszedł na stałe do słownika języka polskiego. Teatr był z gatunku eksperymentujących i odnosił sukcesy na krajowych i zagranicznych festiwalach teatralnych w Szwajcarii, RFN, Danii i we Włoszech. Wystawiliśmy m.in. Proces Franza Kafki i Taniec Lokatora wg Rolanda Topora. To był niezwykle sympatyczny okres w mojej karierze.
Czy przy tak intensywnym życiu starcza energii na inne pasje?
O tak - interesują mnie religie i kultura Wschodu. Uprawiam ćwiczenia jogi - nic lepiej nie wycisza i nie pozwala na pozbycie się skutków stresu. Filozofia Wschodu daje wiedzę jak żyć, by zachować równowagę - bez wzlotów i upadków. Przede wszystkim jest to doskonała szkoła moralności. Jak wszyscy poszukuję sensu życia i odpowiedzi na pytanie, jak być szczęśliwym. Bardzo dużo czasu poświęcam muzyce nie oglądając się na to czy są propozycje koncertów czy ich nie ma - wierzę, że wysiłek włożony w jakąś sprawę prędzej czy później zostanie mi oddany. Artyści są szczęściarzami - mogą się cieszyć wolnością. I tą wewnętrzną i tą zewnętrzną. Nie ma ciasnych ram pracy od - do, nikt nie dyktuje warunków. Taką niezależność trzeba szanować.
Mieszka Pan w Białołęce stosunkowo niedawno - co się podoba, a może jakieś uwagi?
Po ciasnym mieszkaniu przy ruchliwej Grójeckiej to miejsce jest dla mnie odkryciem. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy wydawało mi się, że jestem na innej planecie. Ta cisza - aż dudniąca w uszach. Doznanie od lat mi nie znane. Ktoś z moich znajomych odwiedzając mnie po raz pierwszy powiedział, że to osiedle przypomina instytut jądrowy, mając zapewne na myśli czystość, sterylność i ciszę. Infrastruktura bez zarzutu - jest i mały sklepik i hipermarkety, pojawił się w pobliżu mały oddzialik poczty, wcześniej trzeba było przejść kawałek na Myśliborską. Tym wszystkim się cieszę. I lasem, który mam tuż za oknami i wałami nad Wisłą - korzystam ze spacerów. Właściwie nie mam uwag, poza tym, że w lesie przydałoby się trochę posprzątać. Marzy mi się, by ta przestrzeń za oknami i zieleń pozostały nie zmienione jak najdłużej.
Rozmawiała Elżbieta Gutowska
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej